Bez kategorii
Pamiętnik chrześcijańskiej mamy: Życie jest krótkie, kup tę sukienkę

- Share
- Tweet /home/slawekbu2034/public_html/deon24/wp-content/plugins/mvp-social-buttons/mvp-social-buttons.php on line 65
https://deon24.com/wp-content/uploads/2023/05/iStock-1200860670-1000x600.jpg&description=Pamiętnik chrześcijańskiej mamy: Życie jest krótkie, kup tę sukienkę', 'pinterestShare', 'width=750,height=350'); return false;" title="Pin This Post">
Praca, dom, szkoła. Wywiadówka, zupa, zadanie domowe. Ciasto, odkurzanie, odwiedziny u rodziny. Korepetycje, korki, niespanie. Szalone tempo. Nie wiesz jak zwolnić?
12.223. Dokładnie tyle zachodów słońca widział świat od momentu, kiedy powiększyłam grono tych, którzy po nim stąpają. 12.223 zachody słońca za mną. Ile przede mną? Czy tylko jeden? Czy kolejne 12.000? I czy z moim apetytem na życie nie będzie trochę tak, że ile by ich nie było, będzie mi wciąż za mało?
Dlaczego tak pędzę?
Jestem zapracowaną mamą. Staram się jak mogę godzić pracę zawodową z aktywnym uczestniczeniem w życiu moich dzieci i domowymi obowiązkami. Wplatam w to zaangażowanie w sprawy Kościoła i ewangelizację. Czasu dla siebie – takiego prawdziwego, ze słodkim lenistwem czy odpoczynkiem jest naprawdę niewiele. Nawet na porządny sen zazwyczaj go brakuje.
Mam przez to wrażenie, że życie straszliwie pędzi, że oto kolejny weekend, który minie zbyt szybko, kolejny tydzień, w który wkroczę w biegu, kolejne dni, tygodnie, miesiące.
Może właśnie dlatego pewnego wieczoru, kładąc do snu mojego synka i wyglądając przez okno, poczułam w sercu bolesne ukłucie. Zachód słońca – piękny. Zielone pola, które widzę przez okno, aż po horyzont, na którym rysuje się wieża kościoła i kilka rozrzuconych jak dziecięce klocki domów. Wszystko to skąpane w łagodnym, ciepłym świetle i dopełnione harmonijnym śpiewem ptaków.
Piękno na wyciągnięcie ręki, piękno, które aż prosi, by stać się jego częścią – wsłuchać się w dźwięki wieczoru, przystanąć na chwilę, odetchnąć. Tak wiele razy mi to umknęło. Tak wiele straciłam, pędząc wciąż do swoich spraw…
„Panie Boże” – powiedziałam wtedy – „dlaczego tak musi być? Dlaczego tak pędzę? Dlaczego brakuje takich chwil, kiedy mogłaby po prostu ucieszyć się pięknem, które mnie otacza?…”
Możecie się śmiać, ale usłyszałam wtedy w sercu obietnicę, że to się zmieni. I chociaż w moim rytmie dnia zmieniło się niewiele, mam wrażenie jakby mój Anioł Stróż – lepiej niż niezawodny budzik w moim telefonie – zaczął mi przypominać o tym, by czasem zamiast pod nogi, które pędzą, czy w wypełniony zadaniami terminarz, spojrzeć również w niebo.
Kup tę sukienkę
Możecie się śmiać, ale ja naprawdę od tej pory zaczęłam zauważać zachody słońca. Zaczęłam je kolekcjonować. Nauczyłam się nimi zachwycać i za nie dziękować.
Zaczęłam zauważać piękno, a wraz z nim – cieszyć się drobiazgami.
Okazało się, że plan dnia nie zawali się, gdy w jego trakcie wygospodaruję dziesięć minut na to, by usiąść na świeżym powietrzu, pogapić się w niebo i spokojnie wypić kawę. I podziękować! Okazało się, że spora lista obowiązków i zadań do wykonania wydaje się mniej straszna, gdy zadbam o to, aby nie traktować życia jedynie jak arkusz w Excelu, w którym muszę odhaczyć to, co udało mi się zrobić.
Gdy znajdę też czas, by się nim – życiem, moim niepowtarzalnym życiem! – ucieszyć.
Dzisiaj czeka mnie 12.224 zachód słońca w moim życiu. Nie wiem, ile ich jeszcze przede mną. I choć wierzę mocno, że kiedyś będę je oglądać z innej, bo niebiańskiej perspektywy, tym dzisiejszym zamierzam się ucieszyć tak, jakby był jedynym i niepowtarzalnym, bo w sumie – naprawdę taki jest.
Zamierzam smakować go i delektować się nim bez pośpiechu – nawet jeśli zastanie mnie w pracy, w czasie jazdy samochodem czy przy składaniu prania. Bo tylko ode mnie zależy, czy dam się przytłoczyć obowiązkom, których zawsze jest i będzie za dużo, czy też nauczę się cieszyć drobiazgami pomimo tego, że życie nie wygląda idealnie.
Bo na życie – nawet nieidealne – mam ogromny apetyt.
I uśmiecham się do myśli takich, jak ta wyczytana ostatnio: „Życie jest krótkie. Kup tę sukienkę”. I chociaż nie można na takim myśleniu zbudować całego swojego podejścia do rzeczywistości, warto nauczyć się myśleć podobnie.
Pozwalać sobie czasem na odrobinę luzu i szaleństwa. Patrzeć i dostrzegać piękno. Doceniać i dziękować, przy każdej okazji próbując ćwiczyć się w radości i wdzięczności.
I cieszyć się – po prostu.
Autorka: Maja Moller
Aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością – w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i autorka książek „Pogoda ducha. Pełna uczuć jesteś boska!” i „Ile lat ma Twoja dusza?”
Źródło: deon.pl
Foto: istock/Clovera/ nicoletaionescu/ kieferpix/ PeopleImages
Bez kategorii
Ojcostwo do sześcianu

Być tatą – i to więcej niż trójki dzieci – jest zapewne niełatwo. Mieć pod swoją pieczą dzieci dziewięcioro, to wyzwanie nie lada. Mężczyzn, którzy oprócz pracy zawodowej z potrzeby serca decydują się na duże rodziny, jest więcej niż myślimy. „Niedzieli Młodych” udało się porozmawiać z jednym z nich – lekarzem psychiatrą Marcinem Sztuką i jego rodziną.
Duma, radość, poczucie spełnienia, a jednocześnie pragnienie, by być bardziej dla dzieci, żony, oraz troska o byt rodziny – to codzienne odczucia ojca. Marcin również tego doświadcza. To, co ma w sercu odnośnie swojej rodziny, swoich dzieci, mieści się w jednym prostym określeniu – fascynacja życiem.
Wielodzietność rodziny, którą założył z żoną Olą, jest dla nich świadomym wyborem. Nie ukrywa, że bywa trudno: bo za małe mieszkanie (cóż znaczy 90 m2 dla 11 osób pod jednym dachem!), bo konflikty przy takiej wielości rodzeństwa zdarzają się częściej niż w rodzinach przeciętnej wielkości, bo czasu wspólnego małżonków jest jak na lekarstwo – ciągle swoje sprawy przedkładają znani i lubiani interesanci.
Mimo to doświadczenie bycia ojcem i wspierania dzieci w rozwoju jest dla niego bardzo ważne. Cieszy go każdy mały i całkiem już duży człowiek w jego domu.
Właściwe proporcje
Jego ojcostwo nieustannie ewoluuje. W ciągu lat zadawał sobie pytania o różne sprawy i szukał na nie odpowiedzi. Pierwsze z tych pytań dotyczyło tego, co w życiu jest najważniejsze. W różnych fazach życia padały różne odpowiedzi.
Najpierw myślał, że najważniejsza jest obecność w domu, spędzanie z dziećmi maksymalnej ilości czasu. Jednak stało się to bardzo trudne do wprowadzenia przede wszystkim ze względów ekonomicznych.
W tej chwili pracuje w kilku miejscach i mimo że bez wątpienia przeszkadza mu to, pociesza się myślą, że uposażył swoją obecnością najstarsze dzieci na tyle, że mogą przekazywać pałeczkę dalej – swojemu młodszemu rodzeństwu i wspierają tych, dla których ma już mniej czasu.
Bardzo sobie ceni to, że swoją pracę zamyka w obrębie doby: że nie ma dyżurów, że śpi w domu i jest wieczorami, kiedy może dzieci przytulić, pobłogosławić i zamienić z nimi chociaż kilka słów.
Niezwykle ważne wydaje mu się, by nie mnożyć pieniędzy ponad wartość, która jest bezwzględnie potrzebna. Uważa, że przekraczanie tej granicy zawsze odbywa się kosztem czasu, który jest zarezerwowany dla rodziny.
Wielowątkowa misja
Pasjonat Życia to określenie, które dobrze pasuje zarówno do niego jak i do jego żony. Fakt, że nie można przyjmować rzeczywistości jednotorowo jest prawdą podstawową, którą powinni przyjąć wszyscy ojcowie. To właśnie wielowątkowość życia niesie za sobą konieczność równoczesnego dbania o każdy z jego obszarów.
Ostatnio np. czuje, że za mało czasu spędza ze swoją żoną. Stara się to zmienić i cieszy go każda sugestia z jej strony. Ojcostwo jest dla niego przygodą. Ma możliwość obcowania z osobami, które zostały mu dane od samego początku. Jest to swego rodzaju misja życiowa, która – choć jest wyzwaniem, daje ogromną satysfakcję.
To prawda, że codzienność wypełniona jest wieloma problemami, z którymi jako ojciec musi się zmierzyć. Jednak w jego odczuciu te problemy dotyczą przede wszystkim spraw zewnętrznych.
Według Marcina i Oli nie liczba dzieci jest tak naprawdę podstawową trudnością, ale np. to, że mieszkają w centrum miasta, gdzie nie ma ogródka, w którym młodsze dzieci mogłyby spędzać czas z ogromną korzyścią dla siebie. Przeszkodą są sprawy zewnętrzne, a nie sam człowiek.
Marcin bardzo ceni żonę, która jest bez wątpienia inicjatorką i organizatorką życia rodzinnego, za poszukiwanie takich rozwiązań, które czynią to wszystko łatwiejszym, bo jego zdaniem w każdej dziedzinie, która dotyczy dzieci, można wiele wygrać (np. jego żona – również lekarz, większość dzieci urodziła w domu, czworo z ich dzieci ma za sobą doświadczenie niezwykle rozwijającego czasu edukacji domowej).
Razem z żoną odkryli, że rozwiązaniem problemów nie jest brak dzieci, ale takie zorganizowanie życia razem z nimi, by było ono satysfakcjonujące dla każdego.
Pomysł na życie
Jako przedstawiciel męskiej części społeczeństwa intuicyjnie czuje, że dzieci są czymś nieporównywalnie większym niż kariera zawodowa. Zdaje sobie sprawę, że ma trochę łatwiej, bo słyszy wypowiedzi mężczyzn, którzy bilansują swoje życie i mówią, co było rozczarowaniem, frustracją, a co było wartością nieprzemijającą. Ma możliwość wiele czerpać z ich odkryć i doświadczeń.
To czym chciałby się podzielić absolutnie ze wszystkimi, to pomysł na mnożenie dobra w świecie.
Dla Marcina i Oli Sztuków jest to dzielenie się życiem, pozytywnymi wartościami, tworzenie dobrych relacji w zespole, jakim jest rodzina i w ten sposób oddziaływanie na otoczenie.
Czy im się to udaje? Muszą ocenić już ci, którzy mieli okazję rzeczywistego spotkania z ich rodziną. Jedno jest pewne, nikt nie mija ich obojętnie, a wielu te spotkania inspirują. Zdaniem Marcina, wielodzietność to po prostu pewien wariant rzeczywistości, z którym można się skonfrontować, czy w jakimś stopniu komuś by to też nie odpowiadało.
Jako psychiatra wie, że wiele wewnętrznych blokad związanych z wielodzietnością, choć wydają się obiektywne, tak naprawdę nie wychodzą poza obszar umysłowy. Sensowna refleksja nad tym problemem może spowodować zmianę w myśleniu i otwarcie się na tego typu doświadczenia.
Źródło: deon.pl
Foto: YouTube, istock/Liderina/ SerrNovik/shironosov/ SbytovaMN
Bez kategorii
Dzień Dziecka: słowa wypowiedziane z miłością to najlepszy prezent

Rodzicom coraz trudniej wymyślać prezenty dla swoich dzieci z okazji ich święta. Pojawia się pytanie – naprawdę świętujemy Dzień Dziecka, czy tylko zwyczajowo kupujemy dzieciom prezenty? W Polsce Dzień Dziecka zawsze 1 czerwca.
Świętowanie wiąże się z docenianiem, czyli zauważeniem wartości, znaczenia, pozytywnego wpływu. Dziecko jak mało kto potrzebuje być widziane w tym, kim jest i jakie jest. Bardzo potrzebuje słyszeć, że jest ważne, że to co robi, ma wartość i że to kim jest, ma znaczenie dla rodziców, którzy są dla niego gwarantem bezpieczeństwa.
Dzień Dziecka to wspaniała okazja do refleksji nad tym, jak słowami – jako rodzice – nadajemy naszemu dziecku wartość. Jak to, co od nas słyszy, wpływa na to, co o sobie myśli. Kolejny materialny prezent – podobnie jak poprzednie – straci na wartości, może się popsuje, albo zwyczajnie przestanie być potrzebny.
Słowa wypowiadane z miłością i czułością pozostaną z dzieckiem na zawsze.
Każde dziecko potrzebuje czułości i delikatności, potrzebuje wzrastać w atmosferze i komunikacji opartej na wdzięczności. Potrzebuje doświadczać pozytywnych chwil w relacji z sobą i z rodzicem.
Nie można nikogo zepsuć czułością i delikatnością – one dają poczucie bezpieczeństwa, a to zakorzenia w dziecku przekonanie, że rodzic jest po jego stronie. Kiedy ma się za plecami dorosłego, który kocha – można być zdobywcą świata!
Jak to jest w twojej relacji z dzieckiem? Ile słyszy słów, które dają mu poczucie bycia wartościowym i wartym szacunku i miłości? Ile słyszy komunikatów, które powodują, że zaczyna źle o sobie myśleć?
Badania pokazują, że „dobrze zaczynamy się czuć wówczas, gdy liczba pozytywnych chwil co najmniej trzykrotnie przekracza liczbę chwil negatywnych”. Te dobre chwile naprawdę się dzieją i jest ich bardzo dużo w ciągu dnia. Dlatego tak ważne jest, by świadomie zauważać i pielęgnować dobre momenty w życiu i relacjach.
„Heath wykazał, że gdy nasze ośrodki przyjemności uruchamiają się, pobliskim ośrodkom bólu i niechęci trudniej jest się uruchomić. Uwielbiamy być zakochani nie tylko dlatego, że łatwiej jest nam być szczęśliwymi, ale również dlatego, że trudniej jest nam być nieszczęśliwymi”.
Ludzie szczęśliwi to ludzie, którzy po prostu zauważają to, co jest dobre wokół nich. Można to zobaczyć na przykładzie zakochania, kiedy to uruchomione są ośrodki przyjemności i wszystko, czego doświadczamy, sprawia nam przyjemność.
Człowiek zakochany patrzy na wszystko wokół optymistycznie – jest to związane z dopaminą, która uruchamia w naszym mózgu układ związany z przyjemnością oczekiwania na coś, czego pragniemy.
Zakochany ma coraz więcej nadziei na to, że wydarzy się coś, co sprawi mu przyjemność, jest też bardziej wrażliwy, inspiruje go więcej rzeczy – drzewa, kwiaty – a najmniejszy życzliwy gest w jego kierunku może sprawić, że zachwyci się całym światem.
Prawdopodobnie każdy z nas doświadczył tego stanu przynajmniej raz w życiu, ale też zakładamy, że był on obecny w naszym rodzicielstwie na samym początku – kiedy dostrzegaliśmy pierwszy uśmiech naszego dziecka, pierwsze słowo, pierwszy gest w naszym kierunku.
Osobiście ciągle mam w pamięci wzruszenie, kiedy moja córka świadomie objęła mnie rączkami i przytuliła. Do tej pory – mimo, że jest już dorosła – ten gest ciągle mnie rozczula i powoduje pozytywne emocje w całym ciele.
Może warto wrócić do tych momentów zakochania w naszych dzieciach i ich istnieniu, a może warto to zakochanie na nowo w sobie wzbudzić.
Liv Larsson napisał: „Nie istnieją właściwie żadne zewnętrzne przesłanki, które same z siebie mogłyby napawać nas radością i skłaniać do celebrowania chwili. To, czy poczujemy wdzięczność czy nie, zależy od tego, na czym postanowimy się skupić. Jeśli uświadomimy sobie, że w kwestii nastawienia do tego, co się wokół nas dzieje, mamy wolny wybór, możemy jej doświadczyć”.
Miłość jest potężnym katalizatorem plastycznej zmiany w naszych mózgach. Możemy więc stymulować w nich dopaminę, a „miłość stworzy hojny stan umysłu”.
To, czym możesz dzisiaj obdarować swoje dziecko, to ponowne spojrzenie na nie z miłością – odkrycie i nazwanie tego, co w nim dobre, by miało pewność, że jest ważne.
Jakimi słowami obdarujesz dzisiaj swoje dziecko? Może powiedzieć mu na przykład:
- „Lubię spędzać z tobą czas”.
- „Jestem wdzięczny za to, kim jesteś”.
- „Liczę się z twoim zdaniem”.
- „Jesteś jest dla mnie ważny”.
- „Chętnie posłucham o tym, w co grasz”.
- „Uwielbiam z tobą rozmawiać”.
- „Cieszy mnie to, że jesteś”.
- „Jestem po twojej stronie”.
- „Zasługujesz na miłość i szacunek”.
- „Jestem dumny z tego, że jesteś moim dzieckiem”.
Autorka: dr Agnieszka Kozak
Psychoterapeuta, praktyk NVC, wykładowca akademicki. W swojej pracy z ludźmi łączy elementy ciała, emocji, psychiki i duchowości, gdyż wierzy, że człowiek jest jednością psychofizyczną i ważne dla dobrostanu jest, by wszystkie te obszary funkcjonowały prawidłowo.
Źródło: deon
Foto: istock/PeopleImages/ nortonrsx/ Inside Creative House/ Diego Cerro Jimenez/
Bez kategorii
Tato zostań moim sparingpartnerem

Synowie potrzebują całkiem realnego siłowania się z własnymi ojcami. Przygotowując się do zaznaczenia swojej obecności w świecie, chłopiec musi ocenić własne możliwości, porównując się z mężczyzną, który zawsze będzie dla niego wzorem męża, ojca, opiekuna i żywiciela. Twój syn patrzy na ciebie.
W siłowaniu się z synem nie chodzi o złamanie jego ducha, złośliwe przepychanki, niesprawiedliwe wykorzystywanie ojcowskiej przewagi ani podeptanie jego męskiej dumy. Jeśli do tego zmierzasz, szybko się wycofaj. Twoim zadaniem jest bycie dobrym partnerem sparingowym – w przenośni, a może i dosłownie.
Bokser, przygotowując się do kolejnej walki, godzinami ćwiczy z partnerem sparingowym. Celem treningu nie jest wyrządzenie sobie nawzajem krzywdy, ale doskonalenie umiejętności, osiągnięcie jak najlepszej formy i rozpracowanie strategii przeciwnika, żeby osiągnąć zwycięstwo.
Może twój syn musi popracować nad prostym, hakiem albo sierpowym? A co z pracą nóg i blokadą? Czy potrafi znokautować przeciwnika?
Żeby nie przeholować z przenośniami, dodajmy tylko, że praktyka czyni mistrza. Ponieważ tak bardzo zależy ci na synu, jesteś doskonałym punktem odniesienia, względem którego może on określić swoje mocne i słabe strony, ścierając się z tobą w bezpiecznym otoczeniu.
Na ringu partner sparingowy walczy czasem na pół albo na trzy czwarte gwizdka, żeby umożliwić zawodnikowi pracę nad strategicznymi elementami walki. Obaj zakładają przy tym porządne ochraniacze. Obaj ćwiczą, nie ponosząc ryzyka.
W ten sam sposób ojciec może rzucać fizyczne albo intelektualne wyzwania synowi, a współzawodnictwo może wam obu przysporzyć mądrości i doświadczenia. Na wczesnym etapie tata może spodziewać się zwycięstwa. Z biegiem lat jednak powinien dążyć do tego, by coraz częściej wygrywał syn.
Czy ojciec powinien starać się mniej, by pozwolić zwyciężać synowi? Moja rada brzmi: nie.
Chłopak od razu pozna, że nie dajesz z siebie wszystkiego. A kiedy wreszcie naprawdę pokona ojca, nie będzie pewien zwycięstwa, obawiając się, że znów dostał fory. I cała rzecz straci znaczenie. Z drugiej jednak strony, czy ojciec może tak manipulować okolicznościami, by młody wojownik wcześnie zakosztował zwycięstwa? Z pewnością.
Bądź przebiegły. Bądź mądry. A przegraną przyjmij z pokorą i wdziękiem.
Przykłady? Powiedzmy, że grasz z synem w koszykówkę. Twój wchodzący w nastoletniość syn daje z siebie wszystko i niewiele mu brakuje do zwycięstwa. Przy kilku kolejnych wyskokach do kosza zbierz wszystkie siły i umiejętności, by piłka odbiła się od obręczy i wpadła w wyciągnięte ręce syna.
Potem uściśnij mu rękę i ciesz się jego wygraną, pozwalając sobie może na odrobinę żartobliwych komplementów. Ale postaraj się wygrać kilka następnych meczy. Nie chcesz przecież, żeby twój syn stał się pyszałkiem.
Wybierz jedną dowolną konkurencję i nad nią pracujcie. Szybko okaże się, że syn bije cię na głowę. A wtedy, jako jego partner sparingowy, będziesz mógł nawet przypisać sobie drobną część zasługi. Poza tym, za każdym razem, gdy syn pokona jednego z rówieśników, twoja porażka będzie stawała się coraz słodsza.
Na razie nie miej oporów przed zwyciężaniem w ping-ponga i scrabble. Twojemu synowi wyjdzie na dobre, jeśli jego ojciec złowi więcej ryb, strzeli więcej bramek albo ustawi wyższy domek z kart. Jak długo możesz go prześcignąć, rób to.
Postawi to przed twoim synem cel, który chciałby osiągnąć, i powód, by zapraszać cię do zabawy. Tylko nie zapomnij cieszyć się i świętować, gdy wreszcie cię wyprzedzi.
A tak przy okazji, nic z tego, co powiedziałem, nie odnosi się do gier komputerowych. Nie pokonasz go ani razu. Chyba, że ci na to pozwoli.
WEŹ SOBIE DO SERCA
Bądź takim zawodnikiem, jakim chciałbyś, żeby stał się twój syn. Wytrwałym. Pełnym zapału. Uczciwym. Pokornym. Odważnym. Nie stroniącym od ćwiczeń. Chętnym do nauki. Pochwal jego udany bekhend. Wiwatuj, kiedy wyjdzie mu gambit. Może właśnie znalazłeś godnego przeciwnika, z którym będziesz grywał co tydzień przez kolejne 40 lat.
Źródło: tato.net
Foto: istock/LightFieldStudios/ monkeybusinessimages/ SeventyFour/ Prostock-Studio
-
News Chicago2 tygodnie temu
Czas na piknik! W Chicago jest mnóstwo idealnych miejsc na posiłek wśród natury
-
News Chicago2 tygodnie temu
Piknik w Chicago? Czemu nie. Zobacz idealne miejsca by cieszyć się bujną przyrodą
-
News Chicago3 tygodnie temu
Chwyć za wiosło i ruszaj na spływ rzeką Chicago z Urban Kayaks. Bądź aktywny w mieście
-
News Chicago4 dni temu
Biegamy w niedzielę! Spróbuj swoich sił w półmaratonie Bank of America Chicago 13.1
-
GOŚCIE BUDZIK MORNING SHOW2 tygodnie temu
Viola Brzezińska zaśpiewa w Chicago. To idealna okazja by uczcić polski Dzień Matki
-
News Chicago4 dni temu
W czerwcu mieszkańcy Schaumburga wsiadają na rowery. Pamiętajcie o kasku i w drogę!
-
News Chicago4 tygodnie temu
Dzisiaj Msza Św. za naszą Ojczyznę w Kościele Św. Trójcy w Chicago o 10.00AM
-
News Chicago3 tygodnie temu
Wspaniały Tall Ship Windy jest już na Navy Pier, więc ruszajcie w rejsy pod żaglami