Bez kategorii
Ojcostwo do sześcianu
Być tatą – i to więcej niż trójki dzieci – jest zapewne niełatwo. Mieć pod swoją pieczą dzieci dziewięcioro, to wyzwanie nie lada. Mężczyzn, którzy oprócz pracy zawodowej z potrzeby serca decydują się na duże rodziny, jest więcej niż myślimy. „Niedzieli Młodych” udało się porozmawiać z jednym z nich – lekarzem psychiatrą Marcinem Sztuką i jego rodziną.
Duma, radość, poczucie spełnienia, a jednocześnie pragnienie, by być bardziej dla dzieci, żony, oraz troska o byt rodziny – to codzienne odczucia ojca. Marcin również tego doświadcza. To, co ma w sercu odnośnie swojej rodziny, swoich dzieci, mieści się w jednym prostym określeniu – fascynacja życiem.
Wielodzietność rodziny, którą założył z żoną Olą, jest dla nich świadomym wyborem. Nie ukrywa, że bywa trudno: bo za małe mieszkanie (cóż znaczy 90 m2 dla 11 osób pod jednym dachem!), bo konflikty przy takiej wielości rodzeństwa zdarzają się częściej niż w rodzinach przeciętnej wielkości, bo czasu wspólnego małżonków jest jak na lekarstwo – ciągle swoje sprawy przedkładają znani i lubiani interesanci.
Mimo to doświadczenie bycia ojcem i wspierania dzieci w rozwoju jest dla niego bardzo ważne. Cieszy go każdy mały i całkiem już duży człowiek w jego domu.
Właściwe proporcje
Jego ojcostwo nieustannie ewoluuje. W ciągu lat zadawał sobie pytania o różne sprawy i szukał na nie odpowiedzi. Pierwsze z tych pytań dotyczyło tego, co w życiu jest najważniejsze. W różnych fazach życia padały różne odpowiedzi.
Najpierw myślał, że najważniejsza jest obecność w domu, spędzanie z dziećmi maksymalnej ilości czasu. Jednak stało się to bardzo trudne do wprowadzenia przede wszystkim ze względów ekonomicznych.
W tej chwili pracuje w kilku miejscach i mimo że bez wątpienia przeszkadza mu to, pociesza się myślą, że uposażył swoją obecnością najstarsze dzieci na tyle, że mogą przekazywać pałeczkę dalej – swojemu młodszemu rodzeństwu i wspierają tych, dla których ma już mniej czasu.
Bardzo sobie ceni to, że swoją pracę zamyka w obrębie doby: że nie ma dyżurów, że śpi w domu i jest wieczorami, kiedy może dzieci przytulić, pobłogosławić i zamienić z nimi chociaż kilka słów.
Niezwykle ważne wydaje mu się, by nie mnożyć pieniędzy ponad wartość, która jest bezwzględnie potrzebna. Uważa, że przekraczanie tej granicy zawsze odbywa się kosztem czasu, który jest zarezerwowany dla rodziny.
Wielowątkowa misja
Pasjonat Życia to określenie, które dobrze pasuje zarówno do niego jak i do jego żony. Fakt, że nie można przyjmować rzeczywistości jednotorowo jest prawdą podstawową, którą powinni przyjąć wszyscy ojcowie. To właśnie wielowątkowość życia niesie za sobą konieczność równoczesnego dbania o każdy z jego obszarów.
Ostatnio np. czuje, że za mało czasu spędza ze swoją żoną. Stara się to zmienić i cieszy go każda sugestia z jej strony. Ojcostwo jest dla niego przygodą. Ma możliwość obcowania z osobami, które zostały mu dane od samego początku. Jest to swego rodzaju misja życiowa, która – choć jest wyzwaniem, daje ogromną satysfakcję.
To prawda, że codzienność wypełniona jest wieloma problemami, z którymi jako ojciec musi się zmierzyć. Jednak w jego odczuciu te problemy dotyczą przede wszystkim spraw zewnętrznych.
Według Marcina i Oli nie liczba dzieci jest tak naprawdę podstawową trudnością, ale np. to, że mieszkają w centrum miasta, gdzie nie ma ogródka, w którym młodsze dzieci mogłyby spędzać czas z ogromną korzyścią dla siebie. Przeszkodą są sprawy zewnętrzne, a nie sam człowiek.
Marcin bardzo ceni żonę, która jest bez wątpienia inicjatorką i organizatorką życia rodzinnego, za poszukiwanie takich rozwiązań, które czynią to wszystko łatwiejszym, bo jego zdaniem w każdej dziedzinie, która dotyczy dzieci, można wiele wygrać (np. jego żona – również lekarz, większość dzieci urodziła w domu, czworo z ich dzieci ma za sobą doświadczenie niezwykle rozwijającego czasu edukacji domowej).
Razem z żoną odkryli, że rozwiązaniem problemów nie jest brak dzieci, ale takie zorganizowanie życia razem z nimi, by było ono satysfakcjonujące dla każdego.
Pomysł na życie
Jako przedstawiciel męskiej części społeczeństwa intuicyjnie czuje, że dzieci są czymś nieporównywalnie większym niż kariera zawodowa. Zdaje sobie sprawę, że ma trochę łatwiej, bo słyszy wypowiedzi mężczyzn, którzy bilansują swoje życie i mówią, co było rozczarowaniem, frustracją, a co było wartością nieprzemijającą. Ma możliwość wiele czerpać z ich odkryć i doświadczeń.
To czym chciałby się podzielić absolutnie ze wszystkimi, to pomysł na mnożenie dobra w świecie.
Dla Marcina i Oli Sztuków jest to dzielenie się życiem, pozytywnymi wartościami, tworzenie dobrych relacji w zespole, jakim jest rodzina i w ten sposób oddziaływanie na otoczenie.
Czy im się to udaje? Muszą ocenić już ci, którzy mieli okazję rzeczywistego spotkania z ich rodziną. Jedno jest pewne, nikt nie mija ich obojętnie, a wielu te spotkania inspirują. Zdaniem Marcina, wielodzietność to po prostu pewien wariant rzeczywistości, z którym można się skonfrontować, czy w jakimś stopniu komuś by to też nie odpowiadało.
Jako psychiatra wie, że wiele wewnętrznych blokad związanych z wielodzietnością, choć wydają się obiektywne, tak naprawdę nie wychodzą poza obszar umysłowy. Sensowna refleksja nad tym problemem może spowodować zmianę w myśleniu i otwarcie się na tego typu doświadczenia.
Źródło: deon.pl
Foto: YouTube, istock/Liderina/ SerrNovik/shironosov/ SbytovaMN
Bez kategorii
Jak być spełnioną mamą? Sposób na szczęśliwe macierzyństwo
Każda z nas pragnie być matką szczęśliwą, spełnioną, a do tego idealną. Ale ile kobiet, tyle wzorców: według doświadczeń wyniesionych z domu i własnych wizji. Mam dla nas, mam, propozycję. Kiedy już więc potkniemy się po raz enty na osobistych pomysłach na macierzyństwo i zawiodą porady naszych mam, przyjaciółek i babć, proponuję, również jako matka, zwrócić się do Maryi.
Najdoskonalsza z matek
Zawsze chciałam być żoną. Sakramentalny związek z kochanym mężczyzną był obiektem moich marzeń od naprawdę młodych lat. Ale pragnienie zostania matką nie pojawiło się natychmiast w chwili, gdy tylko z mężem przekroczyliśmy próg sypialni.
Dodatkowo moje problemy zdrowotne wprawdzie nie zamykały nam drogi do rodzicielstwa, ale bardzo ją utrudniały. Bez żalu godziliśmy się z tym, ciesząc się sobą nawzajem. Aż w końcu przyszedł ten dzień, gdy – by rozwiać wątpliwości – trzeba było wykonać test ciążowy… Tak się zaczęło. Historia, jakich miliony.
Jak miliony przyszłych matek na całym świecie wkroczyłam w przeplatane stany euforii i lęku. Kogo teraz słuchać? Siebie? Zupełnie niedoświadczonej w roli matki? Własnej mamy? Doświadczonej, ale przecież z perspektywy czasu widoczne jak na dłoni pozostawały zarówno jej mądrość i poświęcenie, jak i błędy, których z całego serca nie chciałam powielać. Sióstr? Przyjaciółek? Słuchałam wszystkich po trochu: opinii czasem zgodnych, często sprzecznych.
Aż w końcu zwróciłam się do Matki, której przykład realizacji macierzyństwa może być dla każdej z nas najpewniejszym wsparciem. Do Maryi – najdoskonalszej z matek.
Oddaj się, czyli zaufaj
Macierzyństwo to ogromne wyzwanie, zmuszające do działania i życia na najwyższych obrotach. Tak większość matek i ojców do niego podchodzi: przede wszystkim jest dużo do zrobienia, począwszy od zajścia w ciążę, przygotowania się do porodu i powitania dziecka w rodzinie, po zabezpieczanie bytu materialnego, wychowywanie i przede wszystkim kochanie.
Na pierwszym miejscu jawi się nam nasza aktywność. Ale nie jest to cała prawda. Macierzyństwo jest także po to, żeby zmienić nas.
Wzbogacić, uzdrowić, nauczyć cierpliwości i wytrwałości, uformować, wzmocnić i przez to jeszcze bardziej zbliżyć do Boga i ludzi. Czego potrzeba, żeby tak się stało? Ja realizuję to poprzez oddanie siebie i dziecka Bogu poprzez Maryję.
Na pierwszy rzut oka, sprawa wydaje się prosta. Wystarczy znaleźć odpowiednią modlitwę (w moim przypadku był to Akt zawierzenia się Jezusowi przez ręce Maryi według św. Ludwika Marii Grignion de Montfort) i wszystko będzie „załatwione”. To jednak za mało.
Tak naprawdę dopiero wtedy rozpoczyna się nasza nieustanna praca nad przemianą serca: swoją postawą i sposobem widzenia, a to już naprawdę może niektóre z nas (popieram te słowa własnym przykładem) wiele kosztować.
Czy łatwo odrzucić swoje (tak naprawdę złudne, ale jak mocno się go trzymamy!) poczucie kontroli nad zdarzeniami i ludźmi? Czy łatwo zdystansować się (na początek) od własnej woli i zdać na wolę Boga, gdy jak sztandar pojawia się nam przed oczami Jego Syn – na krzyżu…? Ktokolwiek próbował, wie, ile samozaparcia czasem to wymaga.
Dlatego Maryja może być dla nas doskonałą przewodniczką w tej szkole. Ona przecież też musiała się tego oddania stopniowo uczyć, gdy z czasem Bóg z każdym kolejnym zdarzeniem w życiu Jej i Jezusa (które możemy śledzić, rozważając choćby tajemnice Różańca), wymagał od Niej coraz większej ufności w Jego miłość.
Ufności praktycznie ślepej wobec tego, co widziały oczy.
Szykuj się do walki
W szkole Maryi zaufanie Bogu nie bierze się jednak „znikąd”. Wynika ono z patrzenia na świat z Bożej perspektywy. Życie Maryi było nieustanną modlitwą i ten fakt sprawiał, że mogła Ona odrzucać zmysłowe doświadczenia i własne ograniczone rozumienie (czy raczej nierozumienie), a zamiast tego odbierać życie z transcendentnej perspektywy Boga.
Na oddanie się Maryi składa się więc po pierwsze modlitwa, w której oddajemy Bogu naszą wolę i prosimy o udzielenie nam Bożej optyki, optyki wiary. Nie jest to oczywiście jednorazowy wysiłek. To stała, uporczywa walka z naszym pragnieniem rządzenia losem, ludźmi, sobą, własnym dzieckiem.
Zachowujemy się, jakbyśmy to my byli bogami. Mówimy Bogu: jesteś dla mnie ważny, ale moja wola niech się dzieje, pomimo tylu „Ojcze nasz”, gdzie próbujemy przekonać Boga, a jeszcze bardziej samych siebie, że słowa „bądź wola Twoja” nie są w nas ciągle kłamstwem.
Broń Boże, nie zachęcam tutaj do porzucenia Modlitwy Pańskiej i w ten sposób rozwiązania „problemu”. Trzeba jednak także prosić, jak prosił Jezusa ów niewidomy: „Panie, abym przejrzał” (Mk 10, 46-52), ze świadomością, że ciągle musimy dorastać do prawdziwego kochania Boga i bycia Mu doskonale posłusznym. Jak Maryja.
Warto tutaj zauważyć, że posłuszeństwo i nasze podejście do niego mogą stanowić osobną trudność. Czy nie kojarzy się nam ono raczej z poddaniem apodyktycznej władzy bez słowa sprzeciwu i możliwości decydowania?
Tu tkwi błąd naszego myślenia. Bóg daje wolność, a bycie Mu posłusznym zawiera w sobie przede wszystkim, o czym tak często w tym kontekście zapominamy, ochronę przed złem, którego możemy doświadczyć także od samych siebie. Posłuszeństwo Bogu to Jego umacniające i pocieszające towarzystwo, a nie pryncypialna kontrola.
Przyjaźń pilnie poszukiwana
Drugi aspekt szkoły Maryi to kobiece przyjaźnie. Potrzebujemy ich na każdym etapie życia, ale w żadnym innym czasie kobieta nie zbliża się tak mocno do innych kobiet, jak wtedy gdy zostaje matką. Przyjaźń między kobietami, zwłaszcza między matkami, już na etapie „wspólnego” bycia w stanie błogosławionym, to coś, czego potrzebujemy jak tlenu. Taki był też zamysł Boży.
W przypadku Maryi Jego odpowiedzią na to pragnienie była postać świętej Elżbiety.
Odkąd w moim życiu zaczęła dominować wizja macierzyństwa, nagle na ulicy zaczęłam dostrzegać głównie kobiety ciężarne, z wózkami lub prowadzące dzieci za rączkę. Lgnęłam i lgnę do chrześcijańskich kobiet – matek jak nigdy wcześniej. Modliłam się przez wstawiennictwo Maryi o jak najwięcej takich przyjaźni.
Bóg spełnił moją prośbę nad wyraz wymownie. Moja najbliższa przyjaciółka (najbliższa w dwojakim znaczeniu: emocjonalnie – duchowo, jak i zwyczajnie odległościowo, Monika mieszka na sąsiedniej ulicy), kobieta w tym samym wieku i w podobnej sytuacji życiowej, zaszła w ciążę kilka miesięcy po mnie. Był to dla nas obu i naszych mężów prawdziwy cud i wielka radość. Teraz wspieramy się, podobnie jak Maryja i Elżbieta, ciesząc się, że być może nasze dzieci także będą się przyjaźnić.
Warto jednak oprzeć tę potrzebę nie tylko na ziemskich przyjaźniach. Osobiście lubię teraz wzywać pomocy świętych matek: św. Moniki, św. Rity i św. Joanny Beretty Molli i w książkach im poświęconych szukać inspiracji dla własnego macierzyństwa.
Ukoronowaniem kobiecych, „niebiańskich” przyjaźni jest sama Maryja. Jest ona w stanie uzdrowić naszą koncepcję kobiecości z wszelkich błędnych przeświadczeń i bolesnych ran, które zniekształcają nasze relacje z innymi kobietami i nierzadko wpływają druzgocąco także na związki z mężczyznami.
Przyjaźń z Maryją to element oddania Bogu siebie i dziecka poprzez Jej ręce. Wzywa nas do zmiany, która rozpocznie się w momencie oddania i będzie trwała, jak przypuszczam, przez całe życie, gdy stwierdzimy, że już nie tylko umiemy żyć, ale i umierać, dla siebie, dla innych, dla Boga. Jak Ona.
Autor: Anna Kaik. Artykuł zainspirowany książką Judy Landrieu Klein „Bądź mamą jak Maryja”, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2017
Źródło: deon
Foto: YouTube, istock/Tutye/ asiandelight/ olga_sweet/ Tutye/DenKuvaiev/
Bez kategorii
Matka i córka – szczególny związek
W miłości matki do córki niezbędny jest zdrowy dystans, aby córka mogła żyć. Symbioza matki i córki, zawsze naturalna z dzieckiem w pierwszym roku życia, nie powinna trwać dłużej, a może być pokusą dla matki.
Relacja matki i córki od samego początku ma w sobie coś szczególnego ze względu na tożsamość płci. Oczywiście na rozwój kobiecości i wewnętrznej integracji córki ma także wielki wpływ ojciec lub jego brak, ale tutaj, ze względu na kobiecą tematykę książki, skupimy się na relacji tych dwóch najważniejszych dla siebie kobiet.
Choć najpierw warto powiedzieć, że tym, co najważniejsze w macierzyństwie, tym głównym przekazem dla dziecka (obu płci) jest szczególne, pierwotne zaufanie, poczucie bezpieczeństwa, poczucie, że dobrze jest żyć, świat i ludzie są bezpieczni.
Można to „wyssać z mlekiem” matki, otrzymać wraz z jej zdrową, żywą miłością.
A zatem to, co matka może zrobić najlepszego dla córki, to kochać ją bezwarunkowo, otwarcie i ufnie (tak samo zresztą jak i dziecko płci męskiej), ale oprócz tego dodatkowym zadaniem jest zaprosić ją do swego kobiecego świata, pomóc kształtować jej osobowość jako kobiety, przyjąć seksualność, dbać, troszczyć się i pielęgnować jej niepowtarzalność i indywidualność.
W miłości matki do córki niezbędny jest zdrowy dystans, aby córka mogła żyć. Symbioza matki i córki, zawsze naturalna z dzieckiem w pierwszym roku życia, nie powinna trwać dłużej, a może być pokusą dla matki. Chciałabym rozważyć i opisać z obu perspektyw – matki i córki – wszystkie te punkty.
Z perspektywy córki
Dla małej dziewczynki mama jest zawsze kimś wspaniałym, pięknym i posiadającym atrybuty, których ona jeszcze nie ma. Wzbudza podziw. Dziewczynki w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym chcą być takie jak ich mamy: ubierać się podobnie, zachowywać jak one.
To w tym wieku jedną z najprzyjemniejszych zabaw jest przebieranie się w ubrania matki, używanie jej kosmetyków itp. Także zabawy w dom, bycie mamą swoich lalek, to wszystko daje okazję do odtwarzania i naśladowania swojej podziwianej mamy. Może tu pojawić się także rywalizacja między koleżankami – sześcio-ośmioletnimi dziewczynkami – każda chwali się swoją mamą i widzi ją najpiękniejszą i najlepszą.
Dziewczynka w tym wieku uczy się siebie, swojej płci, swojej roli życiowej przez naśladownictwo.
Wie na pewno, że chce być taka jak mama. To bardzo ważny okres rozwojowy i jak widać, ważne jest, by dziewczynka mogła jak najwięcej przebywać ze swoją matką, towarzyszyć jej, pomagać, przyglądać się.
Oczywiście może uczęszczać do przedszkola czy być pod opieką babci albo niani, ale chodzi o to, by na co dzień miała też dużo kontaktu z własną mamą, by nie był to kontakt sporadyczny i odświętny.
Z perspektywy matki
A co po stronie dorosłej kobiety, mamy małej dziewczynki?
Bardzo wiele zależy od jej osobistej dojrzałości, poczucia spełnienia w związku małżeńskim, integracji płciowej, tego, czy córka była dzieckiem chcianym i oczekiwanym, czy też przyjętym niechętnie, z lękiem i złością, w poczuciu zniszczenia czy zagrożenia swoich planów życiowych.
Czy chciała mieć córkę czy syna. Czy była otwarta na obie możliwości. We wszystkich tych niekorzystnych dla córki okolicznościach będzie się ona czuła opuszczona, odtrącona lub niekochana.
Wiele dorosłych kobiet dopiero w psychoterapii lub innej formie pracy psychologicznej albo duchowej przeżywa cały ból, żal i rozpacz z powodu takich niechętnych czy wręcz wrogich uczuć matki do siebie. Jest to tym trudniejsze, że uczucia te u matki są najczęściej nieuświadomione lub mocno tłumione i deklaracje słowne mogą być zupełnie inne.
Jedna z moich pacjentek potrzebowała kilku lat terapii, żeby – jak to określiłyśmy – zacząć patrzeć na matkę własnymi oczyma, a nie przez pryzmat tego, co matka o sobie mówiła, a co było sprzeczne z tym, co robiła. Mówiła o poświęceniu dla córki, a była skoncentrowana na sobie, mówiła o trosce, a nie przyjmowała słów i potrzeb córki, nie rozumiała jej.
Mała dziewczynka, czując brak akceptacji czy nawet brak miłości ze strony swojej matki, a sama kochając i podziwiając, doświadcza bardzo trudnej emocjonalnie sytuacji i doznaje wielkiego cierpienia. Jak powietrza i słońca potrzebuje bowiem miłości i odzewu.
W sytuacji, gdy jej gorące uczucia zostają nieodwzajemnione, musi coś z nimi zrobić: odciąć się od nich, zamrozić je, zaprzeczyć im. Zaczyna także czuć się gorsza od matki, brzydka, niezasługująca na miłość, a jako nastolatka – niekobieca, lękająca się, że nikt jej nie pokocha.
Nie jest też dobrze dla córki, gdy matka, sama niepewna siebie i swojej kobiecości, przyjmuje zachwyt dziewczynki jako coś, czym sama się karmi i co staje się dla niej niezbędne do życia, a więc oczekuje go potem i wymaga. Dobrze jest, gdy dorosła kobieta ma pewien dystans do tej idealizacji, a przede wszystkim, gdy jej nie potrzebuje, choć jest to oczywiście miłe i cieszy serce.
Jest to ważne też dlatego, że przychodzi czas, gdy córka zaczyna się buntować. Nie jest niczym złym, gdy relacja z matką w okresie dojrzewania jest burzliwa. Matka uczyła ją od małego, jak się zachowywać, jakie wartości wyznawać, jakie cechy w sobie rozwijać, przekazała swoją wiedzę o świecie. Decyzja, czy i czego z tych przekazanych prawd się trzymać, należy do córki.
Ten okres buntu jest potrzebny, by córka mogła doświadczyć swojej odrębności i będąc tej samej płci, zróżnicować się od matki. Wtedy, w wieku kilkunastu, często powyżej szesnastu lat, matka nie jest już najpiękniejsza, najgustowniej ubrana, nie chce się pożyczać jej ubrań.
Także sekrety i tajemnice, zwierzenia dotyczące pierwszych zauroczeń chłopcami i zakochania się, pytania o sens życia powierza się chętniej rówieśnicom i przyjaciółkom. Matka zostaje zdetronizowana.
Konfrontacja jest konieczna, aby córka zdobyła własną przestrzeń życiową.
Zwrócenie się córki „przeciw” matce dokonuje się inaczej niż w przypadku chłopców, ponieważ dziewczyna potrzebuje chociaż częściowej identyfikacji z matką. Trzeba więc, aby córka spojrzała na matkę z dystansem i ujrzała w niej też cechy pozytywne.
Dorastająca dziewczyna, balansując między pragnieniem, by zadowolić matkę, i by się od niej uwolnić, wchodzi w dorosłość. To prawidłowe i zdrowe dla rozwoju nastolatki, bardzo trudne natomiast dla matki, jeśli jest niedojrzała lub wręcz infantylna, jeśli nie ma własnych przyjaciółek i marzyła o przyjaźni z córką, jeśli nie żyje w satysfakcjonującym związku małżeńskim.
W tym czasie w optymalnym wariancie matka nadal dyskretnie czuwa nad córką i obie uczą się swojej różnorodności i nowej, bardziej realistycznej bliskości. Znają lub poznają nawzajem swoje zalety oraz wady i ograniczenia, na spokojnie, nie w wirze emocji.
Córka w rzeczywistej wolności powinna móc wybrać swoją dorosłą drogę życiową: studia, zawód, sposób życia, męża. Nie ma tego robić dla matki, by coś jej zrekompensować lub wynagrodzić, według jej pomysłów i idei, ale dla siebie.
Zagrożenia
Spójrzmy więc raz jeszcze, co w tej szczególnej relacji – „kobieta rodzi kobietę” – może być zagrożeniem. Matka może uznać córkę za swoje przedłużenie, a jej życie za prostą kontynuację swojego.
Będzie się tak działo wtedy, gdy sama nie czuje się dobrze w swojej kobiecości, gdy nie jest w niej w pełni zakorzeniona, gdy była nadmiernie lub zbyt mało związana ze swoją matką, gdy nie żyje w dobrym związku z mężczyzną, gdy życie i świat przeżywa jako nieprzyjemne i niebezpieczne – będzie wtedy próbowała pozostać z córką w symbiozie charakterystycznej dla początków życia dziecka.
Może tego dokonać na różne sposoby – spróbuję opisać najczęściej spotykane.
Po pierwsze, matka może dokonać swoistej kastracji córki, dając jej negatywny przekaz o kobiecości i seksualności. Może być nadopiekuńcza, wyręczając ją we wszystkim, nie szanując zdrowych granic i odrębności.
Przekazuje w ten sposób córce, że jest słaba, byle jaka, a świat niebezpieczny i że bez mamy nie da się w nim żyć. Tak wychowana córka będzie mieć kłopoty z usamodzielnieniem się, separacją, odejściem w świat, budowaniem własnego życia.
Po drugie, matka może też dokonać swoistej zamiany miejsc w rodzinie, przekazując córce, że sama jest słaba, nieporadna, chora, samotna, skrzywdzona, córka natomiast silna, zaradna i niezbędna matce do przeżycia. Matka nie pozwala w ten sposób córce odejść i stać się kobietą wolną i niezależną.
Może także oczekiwać wdzięczności i opieki za wychowanie, nie pozwalając córce na budowanie związku i założenie nowej, młodej rodziny. Zdarzają się rodziny, w których taki niszczący związek matki i córki jest przekazywany z pokolenia na pokolenie.
Optymistyczne jest to, że zawsze można ten „chory” przekaz zatrzymać. Jednak żeby było to możliwe, któraś z kobiet musi wreszcie stanąć twarzą w twarz wobec krzywdy, jaką wyrządzono jej w dzieciństwie, wobec zranień zadanych przez własną matkę i zniewoleń i przez terapię psychologiczną lub uzdrowienie duchowe raz jeszcze, teraz już świadomie, spotkać się i zmierzyć ze swoim cierpieniem.
Opłakać je, pożegnać, uwolnić się od niego, zrozumieć i wybaczyć. To oznacza też wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. By to zrobić, trzeba zostawić, a czasem nawet odrzucić to, co w historii rodzinnej i przekazach generacyjnych, szczególnie tych dotyczących linii kobiecej, jest ograniczające czy nawet niszczące.
Przekazy te bywają bardzo różne, na przykład: „Kobieta musi być silna, mężczyźni są słabi”, „Trzeba liczyć tylko na siebie”, „Dzieci są niewdzięczne” itp.
Warto poznać historię nie tylko swojej matki, ale też babki i ciotek, aby lepiej zrozumieć swoje życiowe wyposażenie. Zrozumieć i przyjąć też to wszystko, co jest w nim dobre i cenne i co może być w życiu podporą. Móc w wolności stać się zarazem podobną do kobiet w swojej rodzinie i różną od nich.
Autor: Barbara Smolińska
Więcej w książce: Duchowość kobiety – Józef Augustyn SJ (red.)
Źródło: deon
Foto: istock/evgenyatamanenko/ Ridofranz/ fizkes/morrowlight/ gpointstudio/Highwaystarz-Photography/ evgenyatamanenko/Halfpoint/PeopleImages
Bez kategorii
100 milionów krawatów w prezencie.. czyli Dzień Ojca w liczbach
Każdego roku Dzień Ojca obchodzony jest w Stanach Zjednoczonych w trzecią niedzielę czerwca, a miliony Amerykanów przygotowują się do uhonorowania ojców w całym kraju. Skąd pochodzi to święto jak wyglądają jego statystyki?
1. Kiedy po raz pierwszy obchodzono Dzień Ojca w Stanach Zjednoczonych?
Według History.com pierwszy odnotowany Dzień Ojca datuje się na 19 czerwca 1910 roku. Dzień podobno rozpoczęła Sonora Smart Dodd ze Spokane w stanie Waszyngton, córka weterana Wojny Secesyjnej.
Dodd była poruszona jak zobaczyła sukces, jaki odniósł Dzień Matki, który został ustanowiony trzy lata wcześniej i rozpoczęła obchody dnia, który honorował ojców. Stan Waszyngton obchodził jako pierwszy w kraju Dzień Ojca.
2. Który prezydent USA ustanowił Dzień Ojca oficjalnym świętem?
Według Biblioteki Kongresu, 62 lata po pierwszych w kraju obchodach Dnia Ojca, prezydent Richard Nixon podpisał proklamację, zgodnie z którą na stałe ustanowiono Dzień Ojca w Stanach Zjednoczonych, ustalając jego datę na trzecią niedzielę czerwca.
Prezydent Lyndon Johnson złożył deklarację zatwierdzającą to samo sześć lat przed Nixonem, ale jej nie podpisał.
3. Ilu ojców jest w USA?
Spis powszechny w USA wykazał, że w 2014 roku było 72,2 miliona ojców w wieku 15 lat i starszych, zgodnie z raportem agencji Men’s Fertility and Fatherhood.
4. Ilu samotnych ojców jest w USA?
Według amerykańskiego spisu ludności w 2021 roku około 2 milionów mężczyzn zostało uznanych za samotnych ojców mieszkających z dziećmi poniżej 18 roku życia.
5. Ilu ojców przebywających w domu jest w USA?
Spis powszechny w USA oszacował, że w 2021 roku było 204 000 ojców pozostających w domu.
6. Ile dzieci jest w USA?
Według danych Funduszu Obrony Dzieci w 2019 roku w Stanach Zjednoczonych było około 73 milionów dzieci.
7. Ile pieniędzy wydaje się na Dzień Ojca?
Zgodnie z prognozami opublikowanymi przez National Retail Federation (NRF), wydatki na Dzień Ojca w 2023 roku mają wynieść 22,9 miliarda dolarów. Szacunek ten jest wyższy o 14,5% od prognozy wydatków NRF na Dzień Ojca od 2022 r.
8. Ile krawatów sprzedaje się w Dzień Ojca?
Według Infoplease – internetowej encyklopedii, almanachu i atlasu, każdego roku sprzedaje się około 100 milionów krawatów w Dzień Ojca.
9. Ile kartek na Dzień Ojca jest ofiarowanych?
Według Hallmark, wiodącego producenta kart okolicznościowych, tego dnia przesyłanych jest około 72 milionów kartek. Producent kart twierdzi, że Dzień Ojca jest czwartym co do wielkości świętem wysyłania kart.
10. Ile wyda przeciętny Amerykanin się na prezenty na Dzień Ojca?
Zgodnie z prognozą National Retail Federation NRF na 2023 rok, Amerykanie, którzy planują świętować Dzień Ojca, wydadzą średnio 196,23 USD na prezenty. Szacunek ten jest wyższy o 24,44 USD od prognozy prezentów na Dzień Ojca, którą NRF przewidywał w zeszłym roku.
Źródło: foxbusiness
Foto: istock/ DGLimages/ Drazen Zigic/seb_ra
-
News USA4 tygodnie temu
Biden o Trumpie: „Musimy go zamknąć” – polityczna metafora czy dosłowna groźba?
-
News Chicago4 tygodnie temu
Johnson powołał siódmego członka nowej Rady Edukacji, która spotka się już jutro
-
News Chicago4 tygodnie temu
Ronnie Reese, szef ds. komunikacji burmistrza Chicago, odchodzi w trybie natychmiastowym
-
News USA3 tygodnie temu
Amerykanie są coraz bardziej uzależnieni od wsparcia rządowego: Najnowsze dane
-
News USA3 tygodnie temu
Gubernator Newsom obniży koszty energii elektrycznej dla mieszkańców Kalifornii
-
News Chicago4 tygodnie temu
Chicago po raz 10-ty liderem w rankingu najbardziej „szczurzych” miast w USA. Fuj
-
News USA4 tygodnie temu
McDonald’s zmienia dostawcę cebuli. W kanapkach Quarter Pounder były bakterie E. coli
-
News USA4 tygodnie temu
Zacięty wyścig prezydencki: Harris traci, Trump zyskuje. Kto zatriumfuje na finiszu?