Połącz się z nami

Kościół

Wszystkie sanktuaria biorą niejako swój początek w Ziemi Świętej. O świętych miejscach, ludziach i czasach

Opublikowano

dnia

Jeżeli udajemy się do jakiegoś sanktuarium, to zazwyczaj pragniemy doświadczyć bliskości Boga, indywidualnego spotkania z Nim. Jest to możliwe w modlitwie, nawet wtedy, kiedy otacza nas wielu ludzi. Człowiek w takim miejscu potrafi w szczególny sposób otworzyć się na Tajemnicę Boga – rozmowa z ks. prof. Janem Machniakiem, teologiem duchowości.

Księże Profesorze, czym jest sanktuarium?

Mówiąc najkrócej, jest to miejsce, w którym Bóg daje w szczególny sposób znać ludziom, że jest pośród nich obecny.

Wszystkie sanktuaria biorą niejako swój początek w Ziemi Świętej, w tym niezwykłym doświadczeniu Narodu Wybranego, doświadczeniu Abrahama rozmawiającego z Bogiem, a jeszcze bardziej Mojżesza, który usłyszał z krzewu gorejącego: „Zdejmij sandały, bo ziemia, na której stoisz, jest święta”.

Nigdy nie myślałem o Ziemi Świętej jako o sanktuarium…

Żydzi mają bardzo mocno zakorzenione w świadomości, że ziemia, na której mieszkają, została im dana przez Boga. Na tej ziemi doświadczyli Jego obecności, dlatego nie może być sprofanowana przez niewierzących.

Chrześcijanie podchodzą do tej kwestii bardziej duchowo, mniej dosłownie. Konkretne miejsca i ślady Chrystusa są ważne i trzeba się nimi opiekować. Od XIII w. zajmowali się tym franciszkanie; dla nich akcentowanie Wcielenia, ziemskiego życia Jezusa, stanowi bowiem bardzo ważny element duchowości.

Doświadczenie ogranicza się jednak wyłącznie do pielęgnowania śladów obecności Jezusa. Świętymi miejscami są przecież także Lourdes, Fatima czy Częstochowa. Nie tyle zatem liczy się topografia, co świadomość i przekonanie człowieka, że w tym miejscu ktoś rozmawiał z Bogiem, widział Go, słyszał bądź otrzymywał od Niego inne znaki obecności.

Najważniejsze jest jednak doświadczenie obecności Boga w codziennym życiu, świadomość, że On naprawdę działa.

Sam Chrystus mówił przecież, że nie tylko w Jerozolimie, ale w każdym miejscu na ziemi będzie składana Bogu ofiara. To ofiara wyznacza przestrzeń sacrum.

Święty Grzegorz z Nyssy pisał, że pielgrzymowanie nie ma sensu, bo tak naprawdę wszystko, czego szukamy, znajduje się w najbliższym kościele.

Zewnętrzne miejsca są ważne, ale dla chrześcijanina święte jest przede wszystkim serce, w którym spotyka się z Bogiem.

W tradycji zachodniej prawdę tę najpełniej ujął św. Augustyn, który całe życie szukał Boga popełniając wiele pomyłek. Dopiero jednak, gdy odkrył głos Boga w swojej duszy i przeżył głębokie nawrócenie, zrozumiał, że nie należy nigdzie chodzić, bo Bóg jest ukryty w jego sercu, w samym centrum jego duszy.

Bóg jest tam obecny, ponieważ stworzył nas na swój obraz i podobieństwo (por. Rdz 1,27). Kto więc potrafi wejść głęboko w siebie, odkryje Boga w swoim wnętrzu.

Dlaczego więc jeździmy do sanktuariów? Dlaczego Bóg przemawia częściej przez miejsca niż przez ludzi?

Nie potrafimy wytłumaczyć, dlaczego Bóg przemawia w taki a nie inny sposób. Nikt z nas nie wyjaśni, dlaczego akurat przestrzeń pomiędzy Afryką i Azją jest dla nas Ziemią Świętą… To był Jego wybór.

Myślę, że święte są zarówno miejsca wybrane przez Boga, jak i ludzie, którzy pełnią rolę pośredników między Bogiem a nami, są rodzajem znaku dla świata. Kiedy Mojżesz schodził z góry i niósł kamienne tablice, jego twarz promieniała blaskiem.

Czy było to odbicie Bożej rzeczywistości, którą widział (blask światła, krzew gorejący), czy może skutek wewnętrznego przeżycia – trudno powiedzieć. Nie ulega jednak wątpliwości, że w jakiś sposób odzwierciedlał to doświadczenie, które stało się jego udziałem.

Podobna scena miała miejsce na górze Tabor. Kiedy Chrystus wracał do uczniów po zakończonej modlitwie, Jego twarz także promieniała. Uczniowie – skoro znalazło się to w ewangelicznym opisie – dostrzegali w Jezusie coś niezwykłego. Dopiero po zmartwychwstaniu zrozumieli wszystko, co Pan Jezus im mówił.

Współcześnie takimi świętymi osobami, które w szczególny sposób uczestniczyły w osobie Boga, zbliżały do niej, byli na pewno ojciec Pio i Jan Paweł II.

Z jednej strony prosty zakonnik, a z drugiej – papież, najwyższy hierarcha Kościoła. Łączyła ich jedna rzecz – modlitwa. Zauważało to wiele osób. Całkowicie zanurzali się w Bogu, wpadali wręcz w ekstazę, odrywali się od otaczającej ich rzeczywistości.

Ciekawe, że Bóg, powołując mistyków, nie bierze pod uwagę jakichś szczególnych cech zewnętrznych, nieważne są wykształcenie, sprawowana funkcja czy wygląd.

Podobnie było ze św. Faustyną. Ledwie umiała czytać i pisać, ale modliła się w taki sposób, że przykuwało to uwagę innych sióstr, które – nie wiedząc, co mają zrobić -zwracały jej uwagę, że powinna się inaczej zachowywać.

A ona w stanie ekstatycznym nie kontrolowała samej siebie. W „Dzienniczku” zapisała, że w czasie pracy w ogrodzie doświadczała jakby przeniesienia w inny wymiar. Wyrażała to w bardzo prostych słowach. Pisała, że wydaje się jej, że minęła chwilka, od kiedy wyszła z klasztoru do ogrodu, a tu już dzwonią na Anioł Pański. Minęły zatem trzy godziny…

Co ciekawe, mimo że wpadała w stan ekstatyczny, grządka z warzywami była uporządkowana, chwasty wycięte. Siostra Faustyna wypełniła polecenie przełożonej, a jednocześnie uczestniczyła w tajemnicy spotkania z Bogiem, dla którego czas się nie liczy i jedna chwila jest wiecznością, a całe godziny jakby jedną chwilą.

Jan Paweł II był ekstatykiem?

Tak. Przypomnijmy sobie, jak sprawował liturgię, nawet tę w obecności tłumów; jak to było na krakowskich Błoniach, w Manili czy na stadionie Yankee w Nowym Jorku.

Kiedy mówił do ludzi, bardzo łatwo nawiązywał z nimi kontakt, był cały dla nich, ale kiedy nadchodził moment Przeistoczenia, miało się wrażenie, że Papież jest oderwany od tego, co go otacza.

W takiej chwili nie przeszkadzało mu, że wokół zgromadzone są wielkie rzesze ludzi. Był całkowicie zanurzony w tej Rzeczywistości, z którą się komunikował.

Podobnie było przy okazji prywatnych Mszy św. w kaplicy Pałacu Apostolskiego. Z ust wielu osób, które Jana Pawła II znały i w takich liturgiach uczestniczyły, słyszałem, że podczas Mszy św. z jego udziałem czuły od Ojca Świętego rodzaj promieniowania, opisywały to jako światło, ciepło…

Mówi się także o słyszanych w takich chwilach papieskiej modlitwy głosach, o rodzaju glosolalii. Sam byłem tego świadkiem. W kaplicy Pałacu Apostolskiego, po Komunii, Papież miał zwyczaj dłużej się modlić, nie poruszał wtedy wargami, natomiast rzeczywiście było wtedy słychać jakieś głosy dochodzące z miejsca, w którym się znajdował.

Dla mnie osobiście to był znak, że Jan Paweł II naprawdę zanurzony w Boskiej Rzeczywistości.

Można zatem powiedzieć, że dla Ojca Świętego takim sanktuarium, miejscem szczególnego spotkania z Bogiem, był moment Przeistoczenia?

Myślę, że tak. Jeżeli udajemy się do jakiegoś sanktuarium, to zazwyczaj pragniemy doświadczyć bliskości Boga, indywidualnego spotkania z Nim. Jest to możliwe w modlitwie, nawet wtedy, kiedy otacza nas wielu ludzi, np. w Kalwarii Zebrzydowskiej podczas Triduum.

Człowiek w takim miejscu potrafi w szczególny sposób otworzyć się na Tajemnicę Boga.

Mówimy o sanktuarium jako miejscu szczególnej interwencji Boga, a czy jest możliwe, że to wiara ludzi sprawi, że dane miejsce stanie się sanktuarium, mimo że nie było tam na początku szczególnej Bożej interwencji? Tak jak brak wiary sprawia, że dane miejsce sanktuarium się nie staje.

Wydaje mi się, że potrzebne jest jedno i drugie: Bóg daje łaskę, ale człowiek powinien na nią odpowiedzieć swoją wiarą. Często istnieje potrzeba zbadania, czy takie nowe „sanktuarium” nie jest jedynie jakimś „widzimisię” osoby czy grupy osób.

Wracając do pytania, warto odwołać się do zasady sformułowanej przez św. Tomasza z Akwinu: „Bóg buduje na naturze i ją doskonali”. Nie działa wbrew naturze, niejako nadbudowuje rzeczy nadprzyrodzone na tym, co jest naturalne.

Zawsze przy Bożym dziele potrzebny jest człowiek wiary i jego odpowiedź. Jeżeli ten warunek jest spełniony, pojawiają się nowe sanktuaria, także dzisiaj.

Całkiem niedawno jedno z nich powstało niedaleko naszej granicy, na Słowacji, w miejscowości Litmanova. W 1990 r. ukazała się tam dwóm dziewczynom przebywającym na polanie góry Zvir Matka Boża. Siedziały w szałasie, kiedy w jego pobliżu pojawiła się świetlista mgła, z której wyszła Maryja. Przysiadła się do nich i zaczęła z nimi rozmawiać.

Potem pojawiała się jeszcze wiele razy i przekazywała im swe orędzia. Zjawienia trwały do 1995 r. Obecnie na miejscu tych spotkań funkcjonuje niewielkie sanktuarium, którym opiekują się księża grekokatolicy.

Jedne sanktuaria się pojawiają, inne znikają…

Istnieje pewna dynamika sanktuariów. Są takie, które kiedyś były bardzo popularne, chętnie do nich pielgrzymowano, ale potem nastąpiło jakieś zdarzenie: kasata zakonu, wojna czy inne nieszczęście, i takie miejsce przestawało być dla ludzi ważne, w pewien sposób umierało.

Pozostały w świadomości ludzkiej, w pamięci, ale już nie odgrywają tak dużej roli w aktualnym doświadczeniu wiary.

Tak było na dawnych Kresach Wschodnich, gdzie w wyniku wojen, przemieszczania się ludności i grabieży kościołów o sanktuariach zapominano. Niewykluczone jednak, że po jakimś czasie mogą się one znów odrodzić.

Z drugiej strony cały czas pojawiają się nowe, bardzo ważne miejsca. Takim nowym sanktuarium są przecież Łagiewniki.

Pod koniec XIX w. fundacja książąt Lubomirskich sprowadziła do Krakowa Siostry Matki Bożej Miłosierdzia. Ich charyzmatem była opieka nad upadłymi dziewczynami, siostry zajmowały się ich resocjalizacją.

Wybudowano zatem przy klasztorze zakład opiekuńczo–wychowawczy, a przy nim niepozorną kaplicę. Była ona, mimo że stanowiła część zabudowań klasztornych, kaplicą „pół-publiczną” – świeccy mogli ją odwiedzać. Tak też w czasie II światowej często czynił Karol Wojtyła, wracając z fabryki Solvay.

Później nadeszły lata 70. XX . i ten sam Karol Wojtyła został wybrany na papieża, rozpędu zaczął nabierać proces beatyfikacyjny siostry Faustyny, która żyła w tym klasztorze przed wojną, a w ciągu następnych 30 lat Łagiewniki – w tym ta niewielka kaplica – stały się potężnym duchowym centrum.

Niezwykłe jest to, że w 2002 r. Papież zawierzył cały świat Bożemu Miłosierdziu właśnie w Łagiewnikach, a nie w Rzymie. W jakimś sensie współczesny świat jest duchową pustynią, na której od czasu do czasu pojawiają się oazy, takie jak Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, i przyciągają ludzi.

Kościół potwierdza, że istnieją miejsca, w których Bóg działa w szczególny sposób, ale mówi też, że każdy kościół jest przestrzenią, w której człowiek spotyka się z sacrum.

Są świątynie, w których – przynajmniej tak to odczuwamy – łatwiej spotkać Boga, i są takie, w których o skupienie, modlitewną atmosferę bardzo trudno…

Myślę, że to kwestia subiektywnego przeżycia. To, że my coś czujemy albo nie, to dowód na to, że jesteśmy ludźmi, mamy swoje emocje, swoją wrażliwość. Odczuwanie jest ważne, ale nie najważniejsze. Muszę jednak przyznać, że dzisiaj wiele naszych reakcji, odczuć potrafimy świetnie racjonalizować, czyli odcinać się od nich.

Nie wydaje się Księdzu, że w wielu starych kościołach łatwiej się modlić niż w nowych? W tych drugich jakby brakowało sacrum.

Sztuka podąża za człowiekiem. Jest w jakimś sensie odzwierciedleniem zmian, które w nas zachodzą.

W ostatnich latach sztuka bardzo odeszła od klasycznego rozumienia piękna, związanego z zachowaniem proporcji i harmonii. Człowiek po doświadczeniach I i II światowej, w tym Holokaustu, stwierdził, że nie da się wyrazić tego, co się wydarzyło, za pomocą klasycznych form rytmu i harmonii.

Teraz zatem szuka innych sposobów – w muzyce np. wyraża się to w formie dysonansów, zmian tempa, hałasu, mających przypominać o zatrważających wydarzeniach, takich jak wybuch bomby atomowej.

Gdy dochodzi do zburzenia klasycznych kanonów, doświadczenie artysty staje się jednak trudniejsze w odbiorze i jeszcze bardziej się subiektywizuje. Artysta przeżywa swoje dzieło, to, co ma ono wyrażać, w bardzo osobisty sposób – i dobrze.

Pojawia się jednak pytanie, czy znajdzie odbiorcę i czy w tym „muzycznym zgrzycie” ludzie odnajdą jego doświadczenie zagubienia, samotności czy niemocy.

Podobnie jest w innych dziedzinach sztuki. Artysta, zrywając z kanonami, wystawia się na niebezpieczeństwo bycia niezrozumianym. Odnosi się to również do sztuki sakralnej.

Chrystus Frasobliwy, który stoi u mnie na półce, został wyrzeźbiony pod koniec XVIII w., według kanonów, które wtedy obowiązywały. Ukazuje zmęczonego, cierpiącego mężczyznę, ukoronowanego cierniem. To jest dla mnie przedstawienie Zbawiciela.

Patrząc na tę malutką figurkę, przenoszę się wyobraźnią do świata opowiadań ewangelicznych. Potem trzeba jednak zrobić krok dalej – wejść w kontakt z osobą Zbawiciela. Pomocny jest tu niewątpliwie cały system wczuwania się, emocji, pracy wyobraźni.

Odkrywał to św. Ignacy Loyola, gdy się nawracał. Kiedy był unieruchomiony po operacji nogi, doświadczał jakby przeniesienia w rzeczywistość Palestyny z czasów Chrystusa. Zrozumiał, jakie możliwości daje nam nasza wyobraźnia. Rozmawiał z Chrystusem nauczającym, czyniącym cuda i cierpiącym.

Wtedy zrodziła się w nim idea medytacji ignacjańskiej, wykorzystania w niej pamięci, rozumu i woli. Jej istotą jest możliwość wyrwania się z przestrzeni i czasu i doświadczenia bardzo bliskiego, osobowego kontaktu z Bogiem. Taką możliwość dają nam też sanktuaria.

Jak rozpoznać, czy przeżycia, które nam towarzyszą, to coś prawdziwego?

Po owocach ich poznacie – w tym zdaniu kryje się odpowiedź. Czasem warto jakoś zobiektywizować to, co przeżywamy, i porozmawiać z kimś na ten temat, np. z kapłanem. Najważniejsze jest jednak to, co dokonuje się we wnętrzu człowieka, jak on to przepracuje.

Dla niektórych wewnętrzne przeżycie będzie czymś, co będzie kształtować całe ich późniejsze życie, inni zaś po jakimś czasie o nim zapomną.

Popatrzmy na osoby, które były bezpośrednimi świadkami zjawień Maryi – nie wszystkie kontynuowały wewnętrzną relację, niektóre zajęły się innymi sprawami, czasem zupełnie niezwiązanymi z religią.

Czy to nie paradoks, że w świętych miejscach, gdzie spotkanie z Bogiem powinno być zanurzone w ciszy, w skupieniu, jest tłoczno i głośno?

Myślę, że to jest potwierdzenie prawdy o tym, że czyste doświadczenie religijne nie istnieje.

Człowiek może przeżywać rodzaj oderwania od świata jako osobiste, wewnętrzne doświadczenie, ale każdy z nas jest jednocześnie homo socialis (człowiekiem społecznym) i homo psychologicus (człowiekiem psychologicznym) i w tym doświadczeniu bierze udział nasza psychika.

W miejscach pielgrzymkowych zawsze był odpust, kiermasz, czyli wymiar ludyczny, ale były też wielkie nawrócenia.

Istnieje w nich zarówno możliwość spowiedzi, jak i zakupienia jakiegoś odpustowego świecidełka, które właściwie nic nie jest warte, może mieć jednak wartość emocjonalną.

Będzie za jakiś czas przypominać temu, kto je nabył, o głębokich doświadczeniach, które były jego udziałem. Dlatego zawsze z takiego miejsca coś się zabiera.

Są przedmioty, ale też musi być opowieść o nich. Aby przywieziony z sanktuarium i komuś podarowany przedmiot mógł zacząć żyć i nabierać znaczenia, przybliżać do Boga, musi mu towarzyszyć przekaz o tym, czego doświadczał, co przeżywał ten, który tam był.

Doświadczenie wiary jest także związane ze świadkami. Oni gdzieś byli, czegoś doświadczyli i mogą o tym opowiedzieć. Trudno jest wyobrazić sobie, jak wygląda Ziemia Święta, chociaż mamy jej opisy w Ewangeliach. Kiedy jednak spotykamy pielgrzyma, który był w Ziemi Świętej, i słuchamy jego opowieści, w jakimś stopniu zaczynamy żyć jego doświadczeniem.

To było bardzo ważne w średniowieczu – każdy chciał zobaczyć, posłuchać, a nawet dotknąć pielgrzyma wracającego z jakiegoś odległego sanktuarium. To był wyraz podziwu dla wiary tych ludzi, dla ich odwagi, a poza tym oni dotknęli sacrum.

Często udajemy się do sanktuarium, by wypraszać dla kogoś łaskę, np. uzdrowienia. Rodzi się czasem wówczas pytanie o to, gdzie będziemy bardziej potrzebni, przy chorym czy w sanktuarium?

Odpowiednim kryterium jest miłość, miłość Boga i bliźniego. Miłość Boga nie może być przeszkodą w realizowaniu miłości bliźniego. Każdy motyw naszego postępowania powinien być poddawany racjonalnej ocenie.

Poznałem przed laty kobietę, która odwiedzała męża w krakowskim szpitalu im. Żeromskiego. Był przez miesiąc nieprzytomny.

Ona pracowała, zajmowała się domem i czwórką dzieci, a potem jeszcze, niemal codziennie, jechała do Łagiewnik, żeby się modlić.

To przekraczało wręcz fizyczne możliwości tej kobiety. Mąż w końcu się wybudził, a ona jest przekonana, że to dzięki jej modlitwie.

Jeżeli chory ma opiekę, może z kimś zostać, to myślę, że podjęcie jakiejś pielgrzymki w jego intencji nie przeciwstawia się zasadzie miłości bliźniego.

Ma Ksiądz jakieś ulubione sanktuarium?

Zawsze budziła we mnie podziw wiara prostych ludzi. Bardzo ważna była dla mnie Kalwaria Pacławska, bo stamtąd pochodzę.

Dziś, z racji zamieszkania, często bywam w Kalwarii Zebrzydowskiej. Bardzo lubię Lourdes, ale byłem tam zaledwie dwa razy, często jednak wracam do tego miejsca wyobraźnią. Ważna jest też dla mnie oczywiście Ziemia Święta, którą odwiedziłem tylko raz – na piętnastolecie kapłaństwa.

W samym Krakowie moim ulubionym miejscem jest kościółek św. Jana, z obrazem Matki Boskiej od Wykupu Niewolników, gdzie codziennie odprawiam Mszę. Od lat związany jestem także z Łagiewnikami.

Jestem świadkiem tego, jak to sanktuarium się rozwijało. Pamiętam je jeszcze z lat 90., bo wtedy zacząłem się tam czynnie udzielać przy różnych uroczystościach.

Będąc tam i odczytując nazwy miejscowości, z których przybywali pielgrzymi, zastanawiałem się wielokrotnie, dlaczego przyjeżdżają z tak daleka. Nieraz wyjeżdżają już wieczorem, spędzają w autobusie całą noc, po to, żeby być w Łagiewnikach kilka godzin, a potem znów całą noc w autobusie.

To dowodzi, że oprócz miejsc i ludzi są także święte czasy. Jest taki moment, kiedy w sanktuarium trzeba być – w Łagiewnikach jest to przede wszystkim godz. 15 w Niedzielę Miłosierdzia, kiedy-jak pisała św. Faustyna – trzeba się zatrzymać i uwielbiać Chrystusa, który umiera na krzyżu. Taki jest sens Godziny Miłosierdzia.

Taki jest sens naszego pielgrzymowania i odkrywania obecności Boga, który daje się poznać w ludziach i w rzeczach.

Autor: Ula Jagiełło, Sławomir Rusin

Źródło: deon
Foto: You Tube

Kościół

Historyczne spotkanie: Biskupi Polski rozmawiają z ofiarami nadużyć seksualnych

Opublikowano

dnia

Autor:

W minionym tygodniu na Jasnej Górze, w sercu katolickiego sanktuarium w Polsce, doszło do wydarzenia, które wielu określa mianem przełomowego. Biskupi Konferencji Episkopatu Polski (KEP) po raz pierwszy spotkali się z grupą ofiar nadużyć seksualnych ze strony duchowieństwa, aby otwarcie porozmawiać o problemie oraz sposobach jego rozwiązania.

„Uważam, że spotkanie było historyczne” — powiedział Jakub Pankowiak, jeden ze skrzywdzonych osób, w rozmowie z Polskim Radiem. „W końcu mogliśmy być partnerami w rozmowie i przedstawić nasze oczekiwania wobec naszego Kościoła”.

Chociaż poszczególni biskupi wcześniej podejmowali rozmowy z ofiarami, to po raz pierwszy Konferencja Episkopatu Polski KEP zorganizowała formalne spotkanie z większą grupą osób pokrzywdzonych. Biskupi publicznie potępiali przypadki nadużyć, wprowadzali systemy prewencji i wsparcia dla ofiar oraz przepraszali za zaniedbania, ale dotąd unikali rozmów w tak szerokim formacie.

Arcybiskup Wojciech Polak, prymas Polski i delegat KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży, podkreślił znaczenie tego wydarzenia, wskazując, że osobiste świadectwa pokrzywdzonych poruszyły hierarchów. „Doświadczamy raz po raz tej prawdy, że krzywda w kościele wyrządzona przez niektórych duchownych koncentruje się na cierpieniu naszych braci” — mówił arcybiskup, nazywając te rozmowy „światłem z ciemności grzechu”.

Oczekiwania ofiar i otwartość biskupów

Spotkanie zostało również wysoko ocenione przez przedstawicieli ofiar. Jakub Pankowiak i Robert Fidura, dwaj uczestnicy, mówili o atmosferze szczerości i otwartości. „Jestem niezmiernie wdzięczny, że… zaczynamy zmierzać w jednym kierunku, zaczynamy patrzeć na pewne rzeczy bardzo podobnie” — powiedział Fidura.

Dla Pankowiaka kluczowym momentem była możliwość przedstawienia konkretnych oczekiwań. Ofiary domagają się m.in.:

  • zmian w prawie kanonicznym, które umożliwiłyby im status prawny ofiary w kościelnych postępowaniach,
  • powołania niezależnej komisji do badania przypadków nadużyć od 1945 roku,
  • większego zaangażowania kobiet w diecezjalne struktury wsparcia,
  • stworzenia urzędu Komisarza ds. Praw Pokrzywdzonych w Kościele.\

Oczekiwanie na zmiany

Spotkanie na Jasnej Górze było odpowiedzią na apel ofiar, które w maju br. skierowały list do KEP z ośmioma postulatami. Jednym z nich było zawieszenie przewodniczącego KEP, arcybiskupa Tadeusza Wojdy, za rzekome zaniedbania w badaniu przypadków nadużyć, gdy kierował archidiecezją gdańską.

Czy polski Kościół zdoła odpowiedzieć na te wyzwania? Oczekiwania społeczne są ogromne. Spotkanie to może być pierwszym krokiem ku zmianie, ale aby było rzeczywiście przełomowe, musi za nim pójść konkretne działanie.

Dla wielu wiernych i ofiar najważniejsze będzie teraz, czy słowa zamienią się w czyny, a symboliczne gesty w realne reformy.

 

Źródło: NFP
Foto: YouTube, KEP
Czytaj dalej

News USA

Walka o życie nie przyniosła skutku: Robert Roberson może zostać stracony

Opublikowano

dnia

Autor:

15 listopada Sąd Najwyższy Teksasu zezwolił na wykonanie wyroku śmierci na Robercie Robersonie, mężczyźnie skazanym w 2003 roku za brutalne zabójstwo swojej dwuletniej córki, Nikki. Decyzja sądu zapadła po tym, jak komisja ustawodawcza stanu Teksas próbowała opóźnić egzekucję, twierdząc, że dowody w jego sprawie mogą być uznane za nieadekwatne lub niewiarygodne. Kościół katolicki jest przeciwny karze śmierci, przypomina Ojciec Paweł Kosiński SJ.

Spór o egzekucję i uprawnienia legislatury

Wezwanie wydane przez Komisję ds. Jurysprudencji Karnej Izby Reprezentantów Teksasu miało na celu uzyskanie zeznań Robersona w sprawie tzw. „zespołu potrząsanego dziecka” – diagnozy, na której oparte były dowody w jego sprawie. Roberson utrzymuje, że nie zabił córki, a obrażenia były wynikiem nieszczęśliwego wypadku, podczas gdy eksperci medyczni twierdzą, że są one zgodne ze znęcaniem się nad dzieckiem.

Sąd Najwyższy Teksasu wydał orzeczenie, które odrzuca próbę opóźnienia wykonania wyroku śmierci w celu uzyskania zeznań skazanego.

Robert Roberson byłby pierwszym skazanym na śmierć w Stanach Zjednoczonych, którego wyrok dotyczyłby skazania na podstawie tzw. „zespołu potrząsanego dziecka”, który obecnie budzi kontrowersje wśród ekspertów.

Mężczyzna od lat walczy o uniewinnienie, powołując się na teksańskie prawo, które umożliwia oskarżonym przedstawienie nowych dowodów naukowych mogących podważyć wcześniejsze wyroki. Jego adwokaci twierdzą, że dowody medyczne, na podstawie których go skazano, są dziś uznawane za nieaktualne i wątpliwe. Informowaliśmy o tym 7 października.

Wsparcie dla Robersona

Robert Roberson otrzymał wsparcie od dwupartyjnej grupy polityków, ekspertów medycznych, a nawet detektywa, który pierwotnie zeznawał przeciwko niemu. W sprawie jego ułaskawienia wiele osób podpisało petycję The Innocence Project.

Robert Roberson z córką Nikki

Kościół katolicki, który naucza, że kara śmierci jest „niedopuszczalna”, nawet w przypadku osób skazanych za najcięższe przestępstwa, wyraził zaniepokojenie i poparcie dla dalszego badania tej sprawy.

Przyszłość sprawy Robersona

Chociaż egzekucja Roberta Robersona została opóźniona na wniosek komisji ustawodawczej, Sąd Najwyższy Teksasu uznał, że nie ma podstaw prawnych do dalszego opóźniania wyroku. Jeśli komisja nadal będzie dążyć do uzyskania zeznań Robersona, będzie musiała podjąć dalsze kroki prawne, aby nie blokować wykonania wyroku.

Zgodnie z prawem stanu Teksas, po wydaniu wezwania i ustaleniu nowej daty egzekucji, musi minąć co najmniej 90 dni przed jej wykonaniem. Dlatego najwcześniej egzekucja Robersona może odbyć się w lutym 2025 roku.

Kościół katolicki oraz liczne grupy praw człowieka apelują o dalszą modlitwę i wsparcie dla Robersona, który, jak twierdzą, może być niewinny.

 

Źródło: cna
Foto: Roberson family, The Innocence Project
Czytaj dalej

Kościół

Carlo Acutis zostanie najmłodszym współczesnym świętym. Kanonizacja już w kwietniu 2025 r.

Opublikowano

dnia

Autor:

Carlo Acutis, 15-letni fan komputerów i „patron internetu”, który zmarł na białaczkę w 2006 roku, zostanie kanonizowany w kwietniu przyszłego roku. W środę Papież Franciszek ogłosił, że ceremonia kanonizacyjna odbędzie się w Watykanie podczas Jubileuszu Młodzieży zaplanowanego na 25-27 kwietnia 2025 roku.

Carlo Acutis, który już podczas swojej beatyfikacji w 2020 roku został uznany za wzór dla młodych ludzi ery cyfrowej, stanie się najmłodszym współczesnym świętym oraz pierwszym z pokolenia millenialsów.

Carlo, o którym pisaliśmy wielokrotnie, urodził się w Londynie w 1991 roku, jako dziecko włoskich rodziców. Wkrótce rodzina przeniosła się do Mediolanu, gdzie dorastał. Już jako dziecko wykazywał wyjątkowy talent techniczny, który połączył z głęboką wiarą. W wieku 11 lat rozpoczął prace nad swoją najsłynniejszą inicjatywą – stroną internetową dokumentującą cuda eucharystyczne z całego świata.

Carlo angażował się również w tworzenie stron internetowych dla katolickich organizacji lokalnych, a dzięki swojej autentyczności i głębokiemu zaangażowaniu w życie duchowe zyskał przydomek „influencera Boga”.

Pomimo swojego młodego wieku Acutis miał jasno określone życiowe motto: „Wszyscy rodzimy się oryginałami, ale wielu umiera jako kopie”. Zachęcał rówieśników do odkrywania swojej unikalnej drogi do świętości i czerpania radości z prostych, codziennych działań w łączności z Bogiem.

Droga do świętości

Carlo Acutis zmarł na agresywną białaczkę w październiku 2006 roku, ofiarowując swoje cierpienie za Kościół i papieża. Jego śmierć w tak młodym wieku, przy jednoczesnej dojrzałości duchowej, wywarła ogromne wrażenie na wiernych na całym świecie.

W 2020 roku został beatyfikowany w Asyżu, gdzie spoczywa w sanktuarium w specjalnym grobowcu przyciągającym pielgrzymów. Watykan uznał cud przypisywany wstawiennictwu Carlo, polegający na uzdrowieniu chłopca z Brazylii cierpiącego na rzadką i śmiertelną anomalię trzustki.

W maju 2024 roku Papież Franciszek zatwierdził drugi cud związany z Carlo Acutisem, co otworzyło drogę do kanonizacji. Cuda te opisywaliśmy 27 maja.

Carlo Acutis jest nie tylko symbolem nowoczesnej wiary, ale również inspiracją dla młodych ludzi żyjących w dobie cyfryzacji. Jego kanonizacja podkreśla, że technologia i wiara mogą się wzajemnie uzupełniać, a współczesne narzędzia mogą służyć szerzeniu dobra i miłości.

Jego życie to dowód na to, że świętość jest osiągalna w każdej epoce, nawet tej zdominowanej przez internet.

Pier Giorgio Frassati również na drodze do świętości

Papież Franciszek ogłosił również, że w lipcu lub sierpniu przyszłego roku kanonizowany zostanie inny młody włoski wierny – Pier Giorgio Frassati. Ten zmarły w latach 20-tych XX wieku na polio mężczyzna znany był ze swojej niestrudzonej pomocy potrzebującym.

Obie postacie ukazują, że świętość ma różne oblicza – od technologicznego geniuszu po cichą, codzienną służbę bliźnim.

 

Źródło: fox32
Foto: Vatican Media, wikipedia
Czytaj dalej
Reklama
Reklama

Facebook Florida

Facebook Chicago

Reklama

Kalendarz

lipiec 2022
P W Ś C P S N
 123
45678910
11121314151617
18192021222324
25262728293031

Popularne w tym miesiącu