Połącz się z nami

Kościół

Marek Kamiński nie zwariował. Ta wyprawa była wyjściem ze strefy rozumu

Opublikowano

dnia

O swojej wyprawie do Santiago de Compostela, o spotkaniu z Bogiem, o opiece Maryi i o tym, dlaczego chyba zacznie nosić szkaplerz – opowiada Marek Kamiński.

To nie jest kolejny “zwykły” wywiad. Zazwyczaj wszystko zamyka się w jednej rozmowie. Spotykam się z kimś albo dzwonię do kogoś, nagrywamy rozmowę, potem spisywanie, autoryzacja i koniec. Materiał jest gotowy do publikacji.

Wywiad z Markiem Kamińskim powstawał dużo dłużej niż to sobie wstępnie zakładaliśmy. Głównie dlatego, że Marek do czwartku wciąż był drodze (po Santiago ruszył jeszcze w kilka innych miejsc m.in. do Finisterre, które przez wielu uznawane jest za prawdziwy koniec pielgrzymki). W ciągu ostatnich dni rozmawialiśmy wielokrotnie, ale z racji tego, że droga niesie za sobą wiele nieoczekiwanych zdarzeń, co chwila nam coś przeszkadzało i musieliśmy przerywać rozmowę. W czwartek w końcu udało nam się spokojnie pogadać i nagrać materiał do końca. Chyba jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z tak skromnym i kulturalnym “znanym” człowiekiem. Za każdym razem, kiedy musieliśmy przerwać nagranie albo umawialiśmy się na dalszą część na jakąś godzinę, ale okazywało się, że znowu wydarzyło się coś zaskakującego, Marek do mnie dzwonił i bardzo przepraszał.

Trochę się musieliśmy nagimnastykować, ale było warto. Zresztą, przeczytajcie i przekonajcie się sami.

Piotr Żyłka: Obudziłeś się po ponad 100 dniach wyprawy. Przed Tobą był już tylko króciutki, ostatni odcinek. Jaka była Twoja pierwsza myśl po otworzeniu oczu?

Marek Kamiński: Trzeba się spakować i przygotować do drogi (śmiech). A tak na poważnie, to już wczoraj wieczorem specjalnie dałem sobie czas, żeby przygotować się duchowo na ten finał. Spotkałem polskiego księdza. W zasadzie już po północy się wyspowiadałem. To była bardzo dobra spowiedź. No więc dziś – po przebudzeniu się – pierwsze słowa, jakie mi przyszły to głowy, to fragment z Listu do Tymoteusza: “W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem”.

Czy miałeś jakieś założenia, gdy planowałeś wyprawę?

Czytałem wiele książek o Santiago, miałem jakiś obraz tej drogi. Ale gdzieś w głębi duszy nie robiłem żadnych poważnych założeń – że musi się coś wydarzyć, że muszę to lub tamto zrobić. Byłem otwarty na to, co przyniesie mi droga.

Na początku myślałem, że może będę trochę medytować i czytać Pismo Święte. Przeszedłem przez ćwiczenia jezuickie, czyli przez Fundament. Wyobrażałem sobie, że będę kontemplować Pismo metodą św. Ignacego Loyoli.

Czułem też jednak, że jeszcze ważniejsze będą dla mnie spotkania z ludźmi. Dlatego nauczyłem się języka francuskiego. Specjalnie pod podróż. Odświeżyłem sobie też inne języki, które już znałem – hiszpański i niemiecki. Znam też bardzo dobrze włoski. Dzięki temu na trasie mogłem sobie właściwie z każdym pogadać w jego języku. Może oprócz Koreańczyków, z którymi jednak spokojnie można było się porozumieć po angielsku (śmiech).

Wszystkie założenia udało Ci się zrealizować?

Ta podróż nie służyła temu, by realizować założenia. Nie taki był cel. To sama podróż była założeniem i celem równocześnie. Owszem, języki były pomocne. Ale przecież mogło być zupełnie inaczej. Mogło z tego nic nie wyjść – rozmowy z ludźmi mogły być bezsensowne i nudne. Najważniejsze było to, że cała podróż była drogą, która w pewnym sensie mnie przywołała.

Co to znaczy, że cię “przywołała”? To brzmi trochę dziwacznie (śmiech).

To znaczy, że miałem taki wewnętrzny głos, że trzeba tam po prostu pójść. Wołanie ducha rzeczywiście jest jakąś tajemnicą, ale wiara i Bóg też nią są. Tak naprawdę sam do końca nie wiem, czemu wyruszyłem – nie umiem tego wytłumaczyć.

Ta droga na pewno jednak była we mnie, chciałem ją przejść i dlatego mówię, że ona mnie przywołała. Zresztą, gdy pytałem napotkanych ludzi, dlaczego idą, najczęściej słyszałem odpowiedź, że nie potrafią tego prosto wyjaśnić, ale że to właśnie droga ich przywołała. To wołanie, ten “głos” jest chyba najważniejszy. Założenia – o których mówiłem – są ostatecznie bardzo powierzchowne.

Człowiek buduje sobie jakieś wyobrażenia o tych założeniach – że może być tak albo inaczej. Tak naprawdę, jeśli na drodze któreś z nich okaże się sensowne, to rzeczywiście można je realizować. Ale nie jest tak, że coś koniecznie musisz zrobić – musisz medytować, musisz kontemplować, musi coś wynikać z rozmów z ludźmi.

Jak to wszystko wyszło w praktyce?

Najważniejsze okazało się założenie o nauce języków i to że warto rozmawiać z ludźmi. To zadziałało i bardzo dużo mi dało. Każdy może mieć jednak zupełnie inaczej. Ja dzięki temu wiele się nauczyłem, otworzyło to moje horyzonty. “Ja to drugie ty, ty to drugie ja” – przeglądamy się w oczach innych ludzi. Tak to doświadczyłem. To coś więcej niż książki, które się czyta, więcej niż programy i filmy, które się ogląda.

To było poruszające doświadczenie. Bardzo szczerych rozmów, które właśnie tutaj są możliwe. W “normalnych”, codziennych warunkach tak się raczej nie da. Tutaj ludzie się otwierają, odpowiadają szczerze na różne pytania. Nawet po pięciu minutach wspólnego maszerowania. Normalnie, gdy zapytasz człowieka w warszawskiej kawiarni: “Co tutaj robisz?”, to najprawdopodobniej usłyszysz odpowiedź: “A co cię to obchodzi?” (śmiech).

A co z medytacją?

Kontemplacja Pisma Świętego metodą św. Ignacego się nie sprawdziła. To było zbyt ciężkie na takie warunki. W drodze realizuje się tylko taką część planu, która ma sens w tych konkretnych warunkach. Medytacja ma sens, gdy jest robiona w skupieniu, odosobnieniu – tak jak to jest u jezuitów. Droga – która sama w sobie jest ciężka – w połączeniu z kontemplacją byłaby jak równoczesne pływanie kraulem i gra w koszykówkę. To są dwie różne dyscypliny i nie należy tego mieszać. Tak samo trudno byłoby maszerować i równocześnie być na jezuickim Fundamencie. Tak się po prostu nie da (śmiech).

Myślałem też o różnych ćwiczeniach fizycznych i rozluźniających. To też nie wyszło. Sama droga otwierała mnie i uczyła. To ona przynosiła rzeczy, na które mogłem się otworzyć lub nie.

Gdybym chciał na siłę realizować swój plan, to bym mógł to zrobić, ale nie wiem, czy wtedy ta droga miałaby sens. Pewnie bym się z czymś ważnym rozminął. Założenia można realizować sobie w domu. W drodze starałem się słuchać drogi.

Wspomniałeś, że ta wyprawa była wyjściem ze strefy rozumu. Gdy powiedziałem jednemu ze swoich znajomych, że wychodzisz ze strefy rozumu, to stwierdził: “Kurde, Kamiński chyba zwariował!” (śmiech).

Jest rozum i jest wiara. Wiara nie pokrywa się z rozumem, bo przecież nie można do końca udowodnić istnienia Boga. Trzeba w Niego uwierzyć. A żeby uwierzyć, to trzeba opuścić strefę rozumu. Rozum może nas tylko doprowadzić do jakiejś granicy. Później jest ściana, której bez wiary nie przeskoczymy.

O tym często rozmawialiśmy z różnymi ludźmi na Camino – że rozum przeszkadza często naszej duszy w drodze do Boga. Oczywiście, nie musi tak być, ale tak bywa. Rozum jest często zbyt mocno uwiązany przez takie wartości jak dobra materialne i sukces za wszelką cenę. Takie rzeczy mogą wykluczać wiarę, zagłuszać ją. Nie ma czasu na jakąś tam duchowość, bo trzeba gonić za pieniędzmi, za sukcesem.

Z punktu widzenia rozumu bezsensowne jest również robić takie wyprawy, iść 4000 kilometrów. Można przecież polecieć samolotem. Rozum mówi: po co się męczyć? Po co tracić cenny czas? Po co się narażać? Camino nie zawsze jest bezpiecznie, szczególnie poza szlakiem hiszpańskim, w Europie Środkowej. Tam nie ma oznaczonego szlaku. W tym sensie opuściłem strefę rozumu. Ale nie trzeba od tego od razu wariować. Wręcz przeciwnie, można odkryć niesamowite rzeczy.

Wiele osób zastanawia się, czy warto wyruszyć w taką drogę. Taką, która ma bardziej cel duchowy niż turystyczny. Masz dla nich jakąś radę?

Moje zachęcanie i rady nie mają sensu. Każdy musi się tak naprawdę sam nad tym zastanowić. Ja mogę tylko opowiedzieć o swoim doświadczeniu i w ten sposób kogoś zainspirować.

Żeby zdecydować się na taką wyprawę, trzeba odpowiedzieć na głos, który wcześniej musi się w nas odezwać. Nie jest też tak, że jak się pójdzie, to wszystko się zaraz zrozumie i człowiek będzie od razu szczęśliwy albo uwierzy. Na tę drogę trzeba być wewnętrznie przygotowanym. Ja zanim wyruszyłem, myślałem o niej przez wiele lat. To nie jest typowa pielgrzymka, którą można “zaliczyć”.

Co najbardziej zapadnie Ci w pamięć?

Miałem wiele różnych, dobrych spotkań, bardzo ważnych. Które było najważniejsze? To wszystko chyba zależy od kontekstu. Ciężko powiedzieć. Ze spotkaniami ważnymi dla ducha jest tak, że trudno je opisać, trudno się nimi publicznie dzielić. To co dla mnie było najważniejsze, dla kogoś może być niezrozumiałe. Ale mogę powiedzieć, że dla mnie to był Bóg i spotkanie z Nim.

Droga, którą przeszedłem jest dla mnie piękną metaforą życia. Pierwszy odcinek – początek – to góry, Pireneje. W tej części musimy poznać świat, zmierzyć się z nim, zdobywać go i poznawać. To jest jak pierwsze 20-25 lat życia.

Potem jest Meseta, taki długi, nużący odcinek, gdzie cały czas jest prosto, płasko, gorąco, jednostajnie. Prawie wszystko się powtarza, z każdej strony jest tak samo. To jest obraz życia między 25 a 60 rokiem życia, kiedy mamy długoterminowe zobowiązania – rodzinę, pracę, kredyty, które trzeba spłacić. Życie jest wtedy takie jednostajne i często wyczerpujące. Są też różne momenty radości, jak na przykład te katedry w Burgos czy w Leon.

A na koniec jest Galicja – obraz życia do 80-85 roku. Zaczynają się góry, znowu trzeba się wspinać, choć ciało odmawia nam już posłuszeństwa. Musimy mierzyć się z nowymi wyzwaniami. Nie sprawiały nam one wcześniej żadnego kłopotu, a teraz nagle się okazuje, że trzeba walczyć. Ale doświadczenia poprzednich odcinków – dzieciństwa, młodości i dojrzałości – pomagają nam się mierzyć z tymi problemami.

No i w końcu dochodzimy do Santiago, które jest w jakimś sensie spotkaniem z Bogiem, miejscem gdzie wielu zaczyna Go poszukiwać. Jest też ten ostatni odcinek – do Finisterre – koniec ziemskiego życia. Dla jednych koniec definitywny. A dla innych, którzy wierzą, jest to początek nowej drogi, czegoś co się dopiero zaczyna, czegoś co sprawi, że codzienne życie stanie się Camino.

Słuchając jednej z Twoich relacji z podróży, zaskoczyło mnie, że wspomniałeś o wątku maryjnym.

Wspomniałem o tym, bo wcześniej nie do końca rozumiałem kult maryjny w Polsce. Na drodze jednak zdarzyły się różne małe cuda. One w jakiś sposób mnie dotknęły i pokazały, że się myliłem. Ta droga pomogła mi zrozumieć, jak Ona jest ważna dla nas chrześcijan.

Dziś kończysz swoją wędrówkę. Gdzie teraz jesteś?

W okolicach Muxii. Zostało mi jakieś 15-18 kilometrów. Wracam z Finisterre. W Muxii jest sanktuarium Matki Boskiej. To tutaj Maryja objawiła się św. Jakubowi i przepowiedziała mu jego los. To trudno wytłumaczyć, ale czułem Jej opiekę przez całą drogę. Była rzeczywiście obecna. Na różny sposób.

Tak się składa, że dziś – w ostatni dzień mojego wędrowania – jest święto Matki Bożej Szkaplerznej. No więc nie mam wyjścia. Chyba zacznę nosić szkaplerz (śmiech).

[youtube id=”OTNCSf0RNUw” width=”620″ height=”360″]

Święty Jakubie Apostole,

W pierwszym rzędzie chciałbym powierzyć Tobie trud i intencje wszystkich pielgrzymów obecnych w tej katedrze, a także intencje, które zostały mi powierzone i te powierzone innym pielgrzymom.

Po przemierzeniu 4000 km przez Europę i jej duchową pustynię proszę Cię o wolność duszy i ciała od pokus materialnego świata i wolność od wszelkich uzależnień dal tych, którzy tego potrzebują.

Synu Zebedeusza proszę o to, aby nasz wewnętrzny kompas pozwolił znajdować właściwy kierunek w zamęcie czasów, w których przyszło nam żyć i o to abyś pozwolił przejść najtrudniejszą i najdłuższą drogę w życiu, drogę do własnego serca.

Na koniec proszę Cię, Apostole Jezusa, aby się spełniło przesłanie wyryte na bramie tej katedry, aby koniec naszego Camino stał się początkiem nowej drogi życia. Obdarz nas miłością i nadzieją, udziel zdrowia wszystkim pielgrzymom i ich rodzinom.

Amen

(Są to słowa intencji do świętego Jakuba, jaką Marek Kamiński wygłosił w katedrze w Santiago de Compostela)

Piotr Żyłka
redakcja@radiodeon.com

Źródło: Deon.pl, Wydawnictwo WAM
fot. Jakub Nowicki, Dariusz Kobucki

Kościół

Sobór Watykański II przyczynił się do spadku frekwencji na mszach? Nowe badanie ekonomistów

Opublikowano

dnia

Autor:

Nowa analiza ekonomistów z Harvardu i Narodowego Biura Badań Ekonomicznych (NBER) sugeruje, że reformy wprowadzone po Soborze Watykańskim II miały bezpośredni wpływ na gwałtowny spadek uczestnictwa katolików w mszach na całym świecie. Wyniki obszernego badania przedstawia Ojciec Paweł Kosiński SJ.

Badanie obejmujące 66 krajów

Raport „Looking Backward: Long-Term Religious Attendance in 66 Countries”, opublikowany 21 lipca przez Narodowe Biuro Badań Ekonomicznych NBER, zestawia dane o uczestnictwie w nabożeństwach z ostatnich 120 lat. Ekonomiści przeanalizowali statystyki przynależności religijnej 1900 wyznań, porównując kraje historycznie katolickie i protestanckie.

Wynik? Od połowy lat 60-tych, czyli od zakończenia Soboru Watykańskiego II, w krajach katolickich odnotowano wyraźnie większy spadek frekwencji na mszach niż w krajach protestanckich.

„To zjawisko nie jest jedynie częścią globalnego trendu sekularyzacji, lecz specyficznie związane z katolicyzmem i reformami soborowymi” – stwierdzają autorzy raportu.

Ekonomistka Rachel McCleary, współautorka badania, uważa, że reformy „sekularyzowały Kościół”, powodując, że część wiernych zaczęła szukać innych form duchowości. „Sobór miał umocnić Kościół, a w rzeczywistości osłabił jego pozycję w oczach wielu wiernych” – ocenia McCleary.

20 punktów procentowych różnicy

Według badaczy, od 1965 roku do drugiej dekady XXI wieku miesięczna frekwencja na mszach w krajach katolickich spadała średnio o 4 punkty procentowe szybciej w każdej dekadzie niż w krajach protestanckich.

Robert Barro, profesor ekonomii z Harvardu i współautor opracowania, mówi wręcz o „znacznym spadku, sięgającym nawet 20 punktów procentowych” w porównaniu z protestantami.

„Przed soborem wskaźniki frekwencji w krajach katolickich i niekatolickich wyglądały podobnie. Spadek zaczął się dopiero po jego zakończeniu” – podkreśla Barro.

sobór watykański II

Sobór Watykański II – dwudziesty pierwszy sobór powszechny Kościoła katolickiego, obradujący w czterech sesjach od 11 października 1962 do 8 grudnia 1965.

„Duch Soboru” kontra nauczanie

Nie wszyscy komentatorzy zgadzają się z interpretacją raportu. Ojciec Paul Sullins z Instytutu Ruth ostrzega przed myleniem nauczania samego soboru z tym, co później określano mianem „ducha Soboru Watykańskiego II”.

„Część liderów Kościoła wprowadzała zmiany, których sobór nigdy nie przewidział ani nie nakazał. Właśnie ta interpretacja przyczyniła się do chaosu i spadku praktyk religijnych” – tłumaczy Sullins.

Podobnego zdania jest katolicki apologeta Tom Nash, który podkreśla, że dokumenty soborowe wciąż bronią doktryny o prymacie papieża, nieomylności w sprawach wiary i moralności oraz centralnej roli Eucharystii.

eucharystia, komunia

Największe badanie tego typu

Jak podkreśla Robert Barro, raport NBER jest pierwszym opracowaniem, które zestawia tak długoterminowe dane o praktykach religijnych. Dane z Międzynarodowego Programu Badań Społecznych (ISSP), w którym respondenci opowiadali o uczestnictwie w mszach w dzieciństwie, pozwoliły badaczom odtworzyć obraz zmian nawet z lat, w których nie prowadzono regularnych sondaży.

Badanie NBER pokazuje jednoznacznie: Sobór Watykański II był punktem zwrotnym, po którym uczestnictwo katolików w mszach zaczęło spadać szybciej niż w jakimkolwiek innym wyznaniu chrześcijańskim.

Źródło: cna
Foto: wikipedia, istock/Dziurek/
Czytaj dalej

News USA

Katolicki bioetyk ostrzega: Sztuczna inteligencja może zagrozić człowieczeństwu

Opublikowano

dnia

Autor:

robot i człowiek, AI

Wraz z dynamicznym rozwojem sztucznej inteligencji (AI) coraz częściej pojawiają się głosy ostrzegające przed jej potencjalnymi skutkami dla człowieka i kultury. Katolicki ekspert bioetyki, prof. Charles Camosy z Katolickiego Uniwersytetu Ameryki, apeluje o refleksję i roztropność, podkreślając, że „nie jest jeszcze za późno, aby włożyć dżina z powrotem do butelki” i ograniczyć możliwe zagrożenia związane z nową technologią. O jego ostrzeżeniach mówi Jezuita, Ojciec Paweł Kosiński.

„Nowa rewolucja przemysłowa”

„Znajdujemy się w obliczu podobnej zmiany, jaką była rewolucja przemysłowa. Ona również całkowicie przekształciła życie społeczne i sposób myślenia. Dziś pytanie brzmi: jak zareagujemy na sztuczną inteligencję?” – powiedział prof. Charles Camosy w rozmowie z Catherine Hadro z programu EWTN News In Depth.

Prof. Charles Camosy

AI a kryzys samotności

Profesor bioetyki zwrócił uwagę, że AI wpływa już na niemal każdy obszar życia. Coraz częściej zdarza się, że ludzie nie potrafią odróżnić rozmowy z człowiekiem od interakcji z chatbotem.

„To powinno budzić głęboki niepokój, ponieważ musimy zachować świadomość, że różnimy się zasadniczo od modeli językowych. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, z duszą, której nie jest w stanie odtworzyć żadna maszyna” – zaznaczył prof. Charles Camosy.

Kościół wobec sztucznej inteligencji

Kościół katolicki nie pozostaje obojętny wobec wyzwań technologicznych. Od kilku lat funkcjonują przy Watykanie grupy robocze zajmujące się sztuczną inteligencją, a ważnym dokumentem w tej dyskusji jest „Antiqua et Nova: Nota o relacji między sztuczną inteligencją a inteligencją ludzką”. Zdaniem prof. Camosy, można się spodziewać, że obecny papież przygotowuje kolejne opracowania na ten temat.

Transhumanizm i kolejne wyzwania

Debata o AI, jak podkreślił profesor, łączy się także z początkiem transhumanizmu – ruchu postulującego modyfikację ludzkiej biologii za pomocą technologii. „Stoimy w obliczu nowej rewolucji przemysłowej. I dobrze, że Kościół ma pasterza, który jest gotów prowadzić wiernych przez ten proces” – dodał.

roboty praca

Praca integralną częścią człowieczeństwa

Ekspert przestrzega również przed zbyt pochopnym wiarą w obietnice, że sztuczna inteligencja pozwoli całkowicie zrezygnować z pracy.

Apel o odpowiedzialny rozwój technologii

Na zakończenie wezwał do odpowiedzialnego kształtowania rozwoju technologii: „Nie jest jeszcze za późno, aby ograniczyć zagrożenia. Musimy tworzyć kulturę, w której sztuczna inteligencja służy człowiekowi, a nie odwrotnie”.

Papież Leon XIV o utracie człowieczeństwa

Również papież Leon XIV przestrzegał niedawno przed negatywnym wpływem AI na młodych ludzi, ostrzegając, że może ona przyczynić się do „utraty poczucia człowieczeństwa”. Przyjmując imię nawiązujące do Leona XIII – papieża, który musiał zmierzyć się z wyzwaniami rewolucji przemysłowej – obecny Ojciec Święty chce podkreślić analogię do przemian technologicznych, które także dziś wstrząsają kulturą i społeczeństwem.

Źródło: cna
Foto: St. Joseph’s Seminary&College, istock/Fotomek/demaerre/
Czytaj dalej

News Chicago

Kardynał Blase Cupich świętował 50-lecie swojego kapłaństwa

Opublikowano

dnia

Autor:

Setki wiernych, duchownych i parafian zgromadziły się w sobotni wieczór w katedrze Najświętszego Imienia, aby uczcić Złoty Jubileusz kapłaństwa kardynała Blase Cupicha, arcybiskupa Chicago.

Pół wieku posługi

Pochodzący z Nebraski kardynał Blase Cupich przyjął święcenia kapłańskie 16 sierpnia 1975 roku. Służył jako biskup w Dakocie Południowej i w stanie Waszyngton, zanim w 2014 roku został mianowany arcybiskupem Chicago.

Dwa lata później papież Franciszek wyniósł go do godności kardynała – jako pierwszego hierarchę ze Stanów Zjednoczonych w swojej nominacji.

„Jestem przekonany, że w ciągu ostatniego półwiecza, po soborze, żyjemy w niezwykłych, historycznych czasach dla Kościoła. Nigdy nie bierzmy tego za pewnik”– powiedział kardynał Cupich podczas uroczystości.

Wspomnienia i symboliczne chwile

W rozmowie z ABC7 kardynał przyznał, że dzień ogłoszenia jego nominacji kardynalskiej zapamiętał szczególnie dobrze. „Ogłoszenie nastąpiło 9 października, czyli dzień po tym, jak Cubs zdobyli mistrzostwo. I tak to zapamiętałem bardzo wyraźnie, ponieważ byłem na stadionie Cubs poprzedniego wieczoru i to był, myślę, bardzo wzruszający moment”.

Msza pełna wdzięczności

Podczas sobotniej liturgii świątynię wypełniła modlitwa, śpiew i wdzięczność wiernych. Procesja przeszła chodnikiem przed katedrą, a w środku setki osób oddało hołd kapłanowi, który od ponad dekady kieruje archidiecezją.

Znaczenie dla Kościoła

Kardynał Blase Cupich od lat uchodzi za jeden z ważniejszych głosów w Kościele katolickim w USA. Uczestniczył w konklawe, które wybrało pierwszego papieża pochodzącego z Ameryki – moment, który sam hierarcha określił jako historyczny.

„Żyjemy w niezwykłych czasach dla Kościoła” – mówił kardynał. – „To wielki dar, za który wszyscy powinniśmy być wdzięczni”.

Źródło: abc7
Foto: YouTube, Archidiecezja Chicago
Czytaj dalej
Reklama

Popularne

Kalendarz

lipiec 2015
P W Ś C P S N
 12345
6789101112
13141516171819
20212223242526
2728293031  

Nasz profil na fb

Popularne w tym miesiącu